Cebulka ma mamę, ale nie ma taty. Nie ma też roweru, choć bardzo by chciał, a przecież idą święta. Nie ma też tak naprawdę na imię Cebulka, tylko Stig, co znaczy, że wcale nie jest dziewczyną, a to dla niektórych czytelników w naszym domu było rozczarowanie. A kiedy już poradziliśmy sobie z wynikającym z tej rodzajnikowej zawieruchy zdziwieniem, okazało się, że Cebulka to jest taka fajno-smutka książka, nad którą można sobie podyskutować w długie zimowe wieczory.
Tyle było dyskusji na temat płci Cebulki, że aż Matka z ciekawości sprawdziła szwedzki oryginał. Lök. Ale potem okazało się, że szwedzkie rodzajniki są strasznie dziwne, a dziwne językowe rzeczy fascynują Matkę, więc posłuchajcie ostrzeżenia i nie idźcie tą drogą, bo nagle zorientujecie się, że od dwóch godzin tkwicie w dziwnej gramatyce języka, który brzmi, jakby wielka ośmiornica plaskała mackami o ściany.
Porzyćmy jednak Szwedów z ich mackami - Prezent dla Cebulki to jest książka adwentowa, czyli taka, co to ma dokładnie dwadzieścia cztery rozdziały, żeby sobie w oczekiwaniu na wigilijną wyżerkę czytać po jednym. Uhm. Jasne. Wolne żarty. My czytamy zrywami, oszukujemy zwyczajnie, bo raz rozpoczętego czytania nie sposób skończyć po jednym rozdziale. Krótkie są, no! Jest to też książka duża, w twardej oprawie, zilustrowana bardzo fajnie, słowem taka, którą się kładzie na półce z przyjemnością. Zaryzykuje Matka stwierdzenie, że możecie sobie ją kupić ot, tak, w głębokim poważaniu mając te adwentowe zasady, i połknąć na jednym posiedzeniu. Ha!
Wróćmy jednak do naszego warzywnego bohatera. Tata Cebulki jest gdzieś w Sztokholmie, chyba, ale znaleźć go nie można. Choć Cebulka bardzo, ale to bardzo chciałby mieć tatę. Chciałby też rower, ale Mama nie ma na tyle pieniędzy, żeby kupić taki prezent. No i chciałby, żeby inne dzieci mu nie współczuły. Pewnego dnia Cebulka poznaje Karla, właściciela serwisu samochodowego, który ma jedną nogę krótszą i podobno potrafi hipnotyzować kury. Fajny jest ten Karl, choć nie tak fajny jak tata w dalekim Sztokholmie...
Dorosłemu czytelnikowi nietrudno się domyślić, dokąd prowadzi nasza historia - z łatwością też zgadnie, że prawdziwym prezentem dla Cebulki wcale nie będzie czerwony rower (choć taki się pojawi, a i owszem). Po drodze czeka nas jednak spora przejażdżka emocjonalna. Nasz bohater chciałby sam zbliżyć się do swoich marzeń, ale skutek jest odwrotny do zamierzonego - popycha inne dzieci, bije się, mówi nieprawdę, w końcu kradnie rower. Tak trochę, ale jednak kradnie. A my razem z nim musimy sobie z tym natłokiem uczuć poradzić. Ale nie martwcie się, będzie dobrze. Tylko z tym hipnotyzowaniem kur, to ściema jest.
PS. Czy sądzicie, że Mikołaj i renifery zamiast mleka i ciasteczek skuszą się na chleb i kabanosa?