Książki-zabawki wracają dziś na łamy bloga (hmm, czy blogi mają łamy?). Trudno właściwie powiedzieć, czy można je jeszcze nazwać książkami, ale jedno wie Matka na pewno - cholernie dobrze się przy nich bawimy.
Być może pamiętacie pierwszy wpis o tym tytule, gdzie prezentowaliśmy zamek rycerski, który przyprawiał o zawał serca delikatnością wykonania, i książkę z samolotem, który po dwóch dniach nieodwracalnie się zepsuł. No cóż, wiele można Matce zarzucić, ale na pewno nie to, że nie uczy się na błędach. Dzisiaj przed wami dwie (a właściwie trzy) wyjątkowo wytrzymałe propozycje do zabawy zimowymi wieczorami.
Trzy świnki i Czerwony Kapturek z serii "Magiczne pudełko baśni"
Matka nie mówi wprawdzie po włosku, ale nie przeszkodziło jej to przytachać z zagranicznych wojaży dwóch pudeł z bajkami z serii "La magica scatola delle fiabe". Znacie to uczucie, kiedy człowiek wchodzi do księgarni i dostaje jakiegoś berserkerskiego amoku, który nie pozwoli mu wyjść z pustymi rękoma? A z tym językiem wcale nie jest tak źle. Historia jest znana i opowiedziana tak prostymi słowami, że każdy, kto liznął choć trochę jakiegoś języka romańskiego, poradzi sobie bez trudu. A nawet jeśli nie, to możecie wierzyć, że kartonowa książeczka sprytnie schowana w specjalnej przegródce każdego z pudeł jest tu najmniej interesująca.
Cała zabawa tkwi w pudle z dwoma okienkami - jednym z przodu, ze szkłem powiększającym, drugim zaś u góry, przez które obserwujemy kolejne sceny z klasyki dziecięcych bajek. Postaci, wycięte i rozmieszczone na kilku planach, są ślicznie narysowane, ale najfajniejszy jest oczywiście fakt, że kolejne sceny przesuwamy sami, kręcąc kółkiem z boku pudła. Tak oto bachor zyskuje moc sprawczą, kręcąc kółkiem jak oszalały. Na szczęście "książeczki" są wyjątkowo pancerne i jak dotąd to wyjątkowo niedelikatne traktowanie nie zaszkodziło im nic a nic. Oprócz świnek i Kapturka w serii są jeszcze Królewna Śnieżka i Jaś i Małgosia. Nie było ich w tej nieszczęsnej księgarni, i dobrze, bo Matka musiałaby chyba dokupić walizkę. Trochę głupio tak zachwalać książki przytachane z wycieczki, żebyście, drodzy czytelnicy, ślinili się z zachwytu, ale sumienie Matki uspokaja fakt, że nie są tak całkiem niedostępne.
Plusy:
- kręcenie kółkiem, FFS!
- bardzo wytrzymałe
- śliczne ilustracje
Minusy:
- niby po włosku, ale te bajki każdy zna na pamięć
Można kupić tutaj.
Rozkładany statek piracki (Convertible Pirate Ship)
Wielka kartonowa książka-nieksiążka, którą można bawić się na dwa sposoby. Po pierwsze, po rozłożeniu na płasko, robi się z niej imponującej wielkości "powieść drogi", czyli ilustrowana historia o piratach poszukujących skarbu i różnych przygodach, jakie spotkały ich po drodze. Wspomnijmy od razu, że spokojnie można po niej biegać. Ale to jest ta nudniejsza propozycja. Znacznie, ale to znacznie bardziej ekscytująco jest poskładać gruby karton i spiąć go przy pomocy zapinanych na rzep pasków, uzyskując w trymiga najprawdziwszy w świecie piracki okręt. Z kołem sterowym. How awesome is that?!
Piracki okręt jest z nami już bardzo długo - od ponad roku. Bez żadnej przesady i z uczuciem oszołomienia musiała Matka stwierdzić, że była to jedna z pierwszych rzeczy, która skłoniła bachory do wspólnej zgodnej zabawy. Czujecie to? Żadnego "Maaaamooo, a on/ona! A teraz moja kolej! A tylko ja się tym bawię!". Żadnego ryku. Nic. Null. Zero. Zamiast tego włazili do tego cholernego statku obydwoje, zmieniając się w roli kapitana (Precel jako Kapitan Panaka, Kluska zaś jako postrach mórz, straszliwa kapitanka Fioletowa Płastuga). Matka klnie się na wszystko, że ta książka jest magiczna. Siedzieli więc w środku, kręcili sterem i gęby im się nie zamykały. Podsłuchała więc Matka niejedną taką rozmowę:
- To gdzie płyniemy Kapitanko Płastugo?
- Na biegun!
- Ale to stlasznie daleko!
- Hmmm... - zastanawia się przez chwilę Płastuga - Dobla, zlubmy poltal!
Tak. To najzupełniej normalne, zapamiętajcie sobie - jeśli płyniecie żaglowcem i do celu jest zbyt daleko, należy po prostu otworzyć portal. Że też Marco Polo na to nie wpadł, to zrewolucjonizowałoby handel z Chinami!
Plusy:
- pomysł!
- stosunkowo wytrzymała - u nas pourywały się paski po roku brutalnego traktowania, ale i tak udało się je posklejać. Oczywiście w końcu, po niezliczonych morskich wojażach, statek się rozpadł, ale już kupiliśmy zapasowy.
Minusy:
- Sama w sobie treść książeczki to nic specjalnego