To już jakaś tradycja - zbliża się wakacyjny wyjazd, a więc patrzymy, co tam ciekawego pojawiło się ostatnio w ofercie małych, podróżnych gier, zagadek i łamigłówek. Dla umęczonego syndromem "adaleeekojeeeeszczeeeee" umysłu matki to niczym łyk wody na pustyni. Oj tam wody. Łyk miętowej lemoniady.
Wiecie - może sobie człowiek powiedzieć, że owszem, dzieci są niedomyte, rozczochrane, na obiad były fryty albo sucha bułka, grania na tablecie zdecydowanie za dużo, ale przynajmniej, kurde, trening szarych komórek nie został zaniedbany. A te nogi to się kiedyś domyje, słowo. Może nie dziś, ale kiedyś na pewno.
Jak być może pamiętacie, zeszłoroczne wakacje upłynęły nam częściowo pod znakiem ścieranek Kapitana Nauki. W tym roku Precel i Kluska też zabrali się za testowanie nowości wydawnictwa Edgard - na pierwszy ogień poszły bardzo fajne podróżne zagadki i łamigłówki, które świetnie sprawdziły nam się przede wszystkim w samolocie i w hotelu. Potem zapanowała mania na Kieszonkowce, czyli rynkową nowość - gry karciane, które doskonale oszukują bachory, bo pod płaszczykiem przedniej zabawy wtłaczają im do głów wiedzę geograficzną, językową czy matematyczną. Ha ha, szach-mat, wakacyjne leniuchy!
Do rzeczy jednak.
Kapitalne Zagadki i Kapitalne Łamigłówki z serii Kapitan Nauka
W naszym domu wakacyjny hicior nad hiciorami. Bez kitu. Niewielkie "książeczki" spięte sprężyną, występujące obecnie w ośmiu wersjach dla różnych przedziałów wiekowych od 5 do 8 lat, idealnie sprawdzające się w plecaku, w pociągu, samolocie, na promie, podczas postoju na stacji benzynowej czy po prostu w chwili nudy w domu. W zeszłym roku towarzyszyły nam na wszystkich zagranicznych wyprawach, w tym roku jest podobnie, fajnie więc, że producent wypuścił na rynek nowe odsłony tej serii.
Idea jest prosta. Za naprawdę niezbyt wielkie pieniądze dostajemy nieco ponad 100 stron graficznych zadań różnego rodzaju, ćwiczących logiczne myślenie, spostrzegawczość, grafomotorykę i takie tam inne umiejętności, które z niewiadomych przyczyn leżą rodzicom na sercu. Do tego są naprawdę bardzo fajnie ilustrowane, co też stanowi duży plus, mile głaszcząc matczyny zmysł estetyczny. Poszczególne karteczki łatwo jest wyrywać, więc możemy usadzić do nich więcej niż jednego bachora na raz.
Stopień trudności jest, skromnym matczynym zdaniem, w miarę dobrze dopasowany do sugerowanego przedziału wiekowego, choć w ramach jednej książeczki bywa bardzo nierówny - sudoku sąsiaduje tu przykładowo z dość prostym zadaniem polegającym na ułożeniu z trzech przemieszanych obrazków ciągu przyczynowo-skutkowego. W każdej książeczce występują po 3 rodzaje zadań, więc najlepszym wyjściem jest zainwestować od razu w kilka zestawów. Dzięki temu można mieszać i do woli dopasowywać zadania do umiejętności i preferencji narybku.
U nas Precel jest ogromnym fanem labiryntów i sudoku (to właśnie dzięki tym zadaniom zrobił się skurczybyk całkiem niezły w te klocki, serio!), Kluska natomiast uwielbia wypatrywanie szczegółów, obrazków bez pary czy znajdowanie różnic. Podczas ostatniego lotu do Bułgarii Kapitan Nauka uratował nam życie, bo siedząca przed nami pani wyglądała na osobę, która ma ochotę odgryźć Matce głowę i chłeptać krew z kikuta szyi. Chociażby dlatego zachwalamy kapitanowe łamigłówki wszem i wobec wśród znajomych, kupujemy w ramach upominków i przybijamy znak jakości.
Kieszonkowce
Kieszonkowce pojawiły się na rynku stosunkowo niedawno, jako niewielkie paczuszki zawierające zestaw kart, które mają wtłoczyć w niewinne umysły jakieś zalążki wiedzy geograficznej, matematycznej czy językowej. Matka początkowo się napaliła, jednak przy pierwszym podejściu odstraszył ją nieco wiek sugerowany przez producenta - wersja geograficzna od lat 7, angielski od 9 do 15, matematyka z kolei od 10 do 12 lat. No cóż, nie łapiemy się.
W końcu wybraliśmy dwie gry o najniższym "age ratingu" i rzekła sobie Matka - raz kozie śmierć! Ale gdy już rozpakowaliśmy paczuszki, to mamy dla Ciebie, drogi wydawco, taką informację: no bez jaj! Zupełnie serio, proponujemy obniżyć sugerowany wiek, zwłaszcza wersji językowej. Kluska w szlachetnym wieku lat prawie pięciu ogarnia to 9+ bez problemów, a nie jest osobą słynącą z cierpliwości czy zamiłowania do gier karcianych. A ponieważ obie gry siadły jak złoto i teraz opędzić się Matka nie może od bachorów ściskających w dłoniach nieco już wymiętoszone i wymemłane życiem Kieszonkowce, to wkrótce zrobimy pewnie podejście do matematyki.
Zasada jest bardzo prosta - w każdym opakowaniu mamy talię kart, które występują w parach. Można się nimi bawić samemu, po prostu układając pary, można też grać w jedną z czterech proponowanych gier wieloosobowych - u nas najlepiej sprawdza się memory ze względu na różnicę wieku i temperamentu małoletnich awanturników. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? ma wtłoczyć do głowy nazwy stolic poszczególnych krajów Europejskich, zaś Bitter Sweet to oczywiście nauka przymiotników - przeciwieństw po angielsku.
Bardzo, ale to bardzo przypadła nam do gustu oprawa graficzna. Kluska dosłownie oszalała z radości przy ilustracjach przeciwieństw autorstwa Marty Ruszkowskiej, ale karty geograficzne z symbolami miast czy słynnymi budynkami w wykonaniu Anny Kleszczewskiej też są bardzo spoko. Jedyne, do czego moglibyśmy się przyczepić to brak niektórych państw i stolic. Tak, oczywiście, limit kart w talii i takie tam praktykalia, jednak szkoda. Potwory ubolewają zwłaszcza nad brakiem Warszawy, choć ze względu na niedawne wojaże szukały również bezskutecznie Rygi i Tallina. No cóż, może odsłona druga? Kupowalibyśmy!
Dobra, a teraz coś fajnego. Ponieważ dobre rzeczy zasługują na to, by puszczać je w świat, mamy dla was konkurs, w którym do wygrania będą wszystkie, ale to wszystkie pokazane w tym wpisie cudeńka. Jeśli to brzmi dobrze, to zerkajcie na nasz profil fejsbukowy - startujemy dokładnie o 21.30!