Tytuł trochę clickbaitowy, przyznaje to Matka szczerze. No bo przecież wszystkiego nie można. Pełno jest wokół nas nakazów i zakazów, które sprawiają, że żyje się lepiej i bezpieczniej - i oczywistą oczywistością jest, że należy je małym potworom wpajać jak najwcześniej. Dziś nie o tym będzie, choć przyznać trzeba, że temat roszczeniowych mamusiek i bachorów, którym wszystko wolno nie znika z mediów i serwisów społecznościowych. Dziś będzie o tym, jak sami - często nieświadomie - zmieniamy się w Wielkich Zakazywaczy. W imię jakichś niedoprecyzowanych zasad i konwenansów, które tak naprawdę nawet nas nie obchodzą. Ej, wyluzujmy.
Sobota. Precel na zielonej szkole. Matka z Kluską zwyczajowo czołgają się na basen o godzinie absolutnie barbarzyńsko porannej. No i Kluska, chadzająca kluskowymi drogami, umyśliła sobie, że będzie iść boso. No to człapiemy sobie, patrzymy pod nogi, czarne stopiszcza wyszorujemy pod prysznicem już za chwilę. Aż tu nagle nadziewamy się na nieprzekraczalną barierę w postaci pani szatniarki, która najwyraźniej poprzysięgła sobie bronić obowiązku chodzenia w butach niczym przedmurza światłej kultury sięgającej czasów starogreckich i która - mimo ważnego karnetu i spełnienia wszelakich wymogów formalnych - odmawia nam wstępu do szatni. Piętnaście minut i jedną długą, lodowatą wymianę zdań później, przebierając się już w kostium, zdała sobie Matka sprawę, że to pełne grozy szatniarskie nieporozumienie rozbijało się głównie o fakt, że dziecku NIE WOLNO chodzić bez butów. I fakt ten jest tak kompletnie niepodważalny, że umysłem nie da się ogarnąć brudnych, bosych kluskowych stóp plaskających radośnie po schodach.
Pomyślcie sobie, ilu rzeczy tak zabraniamy? Dlaczego właściwie nie wolno? Wiadomo, najczęściej dla własnego dobra - żonglowania nożami czy picia domoestosu zakazujemy właśnie dlatego. Tylko że, poza oczywistymi zagrożeniami, w większości przypadków te nasze konwencjonalne zakazy są bardzo na wyrost. Nic się nie stanie, jeżeli w trzydziestostopniowym upale bachor pójdzie na spacer w kaloszach. Nic się nie stanie, jeśli całą twarz pokryje flamastrowym tatuażem - również jeśli nie uda się go domyć i przez trzy dni będzie tak chodzić do przedszkola. Nic się nie stanie, jeśli pójdzie spać w nowych butach snowboardowych. Albo jeśli wszystkie czekoladowe zajączki zje na jednym posiedzeniu, tańcząc przy tym na stole. Długo by tak można wymieniać.
No więc u nas wolno. Łazić na bosaka, tarzać się w farbie i robić odciski swojego ciała na kartkach papieru, czytać komiksy, gdy człowiek nie jest śpiący. No dobra, zawołacie, ale przecież będą z tego problemy! Od tych kaloszy odparzą się stopy, od zajączków rozboli brzuch, a podłogę upaćkaną farbami trzeba będzie myć! No właśnie! Wiecie, jak to się nazywa? Konsekwencje! Czy nie sądzicie, że zamiast na wyrost chronić i zabraniać lepiej nauczyć niedojrzałych jeszcze przedstawicieli homo sapiens, że akcja wywołuje reakcję? Matka tak sobie postanowiła. Będzie Wielkim Pozwalaczem. Żyjemy tak już sześć lat z okładem i jeszcze nikt nie zginął, liczba kończyn także pozostaje normatywna, więc jesteśmy dobrej myśli. No i bose plaskające stopy wydają miły dźwięk.
PS. Wielu rzeczy zabraniamy, serio. Ale Precel od dwóch tygodni chce sam sobie podgrzewać mleko na śniadanie. Rozlewa je prawie codziennie, to fakt. Moglibyśmy zabronić, byłoby prościej. Ale on codziennie od razu bierze ręczniki papierowe i po sobie sprząta. Nie mamy z tym problemu, zwłaszcza że ostatnio jakby lepiej mu idzie. Jakoś się trzeba nauczyć praw fizyki.
PS 2. Wiecie jak jest. Muszą być foty. Teraz trudno to sobie wyobrazić, ale w zeszłym miesiącu jeszcze lataliśmy w kurtkach. Tru story!