Do wszystkich znajomych, którzy spamowali nam fejsa Kubrickiem – in your face! My też poszliśmy! Co, że niby Kubrick nie dla dzieci? Jasne, że dla dzieci! Wszak Precel po powrocie do domu oświadczył, że chce jeszcze raz tą bajkę o małpach...
Zacznijmy od tego, że wystawa jest w Narodowym – you can't go wrong with that. Wszak w Narodowym mają kawiarnię, która serwuje szejki truskawkowe. I ciasta. I tosty. Mają też sufit z wielką płaszczką. Mają galerię broni i zbroi. Mają nawet reprodukcję Wyspiańskiego nad przewijakiem w kibelku.
Ale do rzeczy – dawno się bachory tak doskonale nie bawiły w muzeum. Zaczęliśmy od foteli z wbudowanymi ekranami, na których wyświetlić można fragmenty kubrickowych filmów. I trochę problem, prawda? Po chwili paniki znalazła jednak Matka tę scenę z małpami. Pojawił się za to kolejny problem, bo potwory nie chciały zleźć z foteli. Przy pomocy niespotykanych pokładów sprytu i silnej woli (oraz gróźb karalnych) udało nam się przegnać je dalej.
Zastanawiacie się zapewne, dlaczego nie mamy żadnych zdjęć z najpopularniejszej chyba części wystawy, czyli Mechanicznej Pomarańczy. Otóż dlatego, że na milisekundę spuściliśmy Kluskę z oka. A potem odkryliśmy, jak wczepiona łapami w perukę jednego z roznegliżowanych manekinów szarpie radośnie, głośno chichocząc. No i wialiśmy.
Najwięcej czasu spędziliśmy na Discovery – były słuchawki, obca planeta, psychodeliczna sala pełna kolorów (może nie widać tego na zdjęciu, ale podobało im się... chyba...). Były też wspaniałe schody, po których można się czołgać w górę i w dół, wydając charczące dźwięki robiąc klimacik trochę jak z nocy żywych trupów. A co najważniejsze, tylko raz przegoniła nas Pani Pilnująca, i to z ekspozycji, po której można było chodzić. Widocznie chodziliśmy zbyt intensywnie.