W grudniu był śnieg przez dwa dni. Słownie: dwa. Piździło, a i owszem. Deszczem zacinało. Ale zawsze jakoś powyżej zera. Potwory, przymuszone tymi okolicznościami do domowych harców, dawały nam nieźle popalić. Kadrów jakoś niezbyt wiele, bo Matka zmuszona była do różnorakich czynności interwencyjnych - ot, chociażby wydłubywania pół kilograma żołędzi z odpływu bidetu. Cholerne dary jesieni. Jest za to Dusiołek w naturalnym środowisku każdego kota, jakie niewątpliwie stanowi kartonowe pudło.
Siedzieliśmy więc w domu, czytaliśmy, graliśmy, bąki zbijaliśmy. Potwory usiłowały przechytrzyć Matkę pilnującą kalendarza adwentowego, zaledwie dwukrotnie przewróciły choinkę i uznały makaron z serem za najlepszą potrawę wigilijną. A gdy w końcu poszliśmy na sanki, to była prawdziwa katastrofa!