Bywają takie książki, w których słowa są całkiem zbędne. Ale nie czarujmy się, jeśli dziecięca książka opowiedziana jest tylko obrazem, to najczęściej bywa prostą, nieskomplikowaną historyjką. I takie pozycje mamy oczywiście na półce. Ale zdarzają się też prawdziwe cudeńka, które zaskakują pomysłem i zachwycają graficznie.
Przed i po właściwie żadnej opowieści nam nie proponuje. Jeśli musiałaby Matka opisać tę książkę jakoś dokładniej, to powiedziałaby pewnie, że wszystko zawarte jest już w tytule – Przed i po pokazuje różne rzeczy... przed i po. Rzeczy, przedmioty, zwierzęta, sytuacje – związki przyczynowo skutkowe, efekty działania. Coś zmienia się w coś innego, transformuje się, powoduje określone następstwa. Dla dorosłego umysłu to oczywiste, a dla młodego niekoniecznie.
Na kolejnych dwustronicowych rozkładówkach tej naprawdę grubaśnej książki towarzyszą więc sobie po lewej stronie rzeczy, które były najpierw, po prawej zaś to, co z nich wynikło. Mamy więc propozycje oczywiste. Krowa i butelka mleka. Gąsienica i motyl. Jajko i kura, i kura i jajko... Ale są też rozkładówki, które kryją w sobie całe historie, potencjał wielkich opowieści.
Niektóre codzienne, zwyczajne – ot, chociażby proca i rozbita szyba czy dorosłe ręce z drutami i czerwoną wełną w połączeniu z zimową scenerią i dzieckiem w czerwonej czapce. Inne dotyczące zdarzeń „historycznych”, wymagających głębszych objaśnień – startująca rakieta i ślady butów na powierzchni księżyca lub dłuższy ciąg: blok marmuru – posąg antyczny – posąg zarośnięty i zniszczony – odnowiony posąg w muzeum. Są w końcu rozkładówki, które puszczają oko do dorosłego. Matkę ubawiła chociażby mała małpka w dżungli i King Kong na wieżowcach Manhattanu.
Do tego dochodzi jeszcze warstwa graficzna. W książce bez słów, która całą rzeczywistość objaśnia jedynie wizualnie, bardzo ważne jest, żeby nie było wątpliwości, co dana ilustracja przedstawia. Przed i po radzi sobie doskonale. Ilustracje są świetne, pomysłowe, ale jednocześnie bardzo czytelne. Niektóre „wycięto z tła”, przedstawiają po prostu dwa powiązane ze sobą przedmioty, inne zaś to dość skomplikowane, wypełnione szczegółami sceny.
Bardzo fajnie ogląda się Przed i po z potworami. Czasem jedziemy po kolei, czasem buszujemy losowo, często wracamy do ulubionych rozkładówek. Rozmawiamy o różnych zjawiskach, opowiadamy historie no i oczywiście ciągle zastanawiamy się, co było pierwsze – jajko czy kura?
A skoro już jesteśmy przy kurach... Złodziej kury to ciepła, urocza historyjka obrazkowa o dość dramatycznych wydarzeniach. Mamy tu porwanie, szalony pościg i niezwykłą miłość ponad podziałam rasowymi (ocierającą się nieco o syndrom sztokholmski, ale nie czepiajmy się szczegółów – być może lis i kura to po prostu szekspirowscy „star-crossed lovers”).
Wesołe ilustracje i nieskomplikowana historia aż się proszą, by narratorem uczynić małoletniego potwora. Niestety stanowi to jednocześnie o pewnej wadzie tej książeczki – lubimy ją niezmiernie i „czytaliśmy” parokrotnie, jednak jest to historia z gatunku „kawa na ławę”, prosta i nie pozostawiająca pola do interpretacji. Po kilku razach nikt nie ma już specjalnie ochoty zaglądać do niej ponownie, wędruje więc na półkę czeka, aż potwora zdążą o niej zapomnieć. A wiadomo, że umysł bachora przypomina czasem umysł rybki akwariowej, więc za kilka miesięcy Złodziej kury będzie od nowa cieszył się wzięciem.