Tak, tak. Nic nie musicie mówić. Wyrośliśmy już z kartonówek. Już to Matka pisała. No ale co robić, skoro wydawcy tak uparcie i złośliwie wypuszczają je na rynek? Dziś cztery nowości, które sprawdziły nam się w połowie. No cóż, zakupy książkowe są jak pudełko czekoladek. Czasem się trafi marcepan - czasem nie.
A gdybyście się zastanawiali, jak interpretować ten marcepan, to zdania są podzielone. Matka uwielbia, Ojciec nienawidzi, Potwory mają stosunek ambiwalentny.
Kontynenty, il. Piotr Nowacki, wydawnictwo Tashka
No dobra, zacznijmy od czegoś małego i fajnego. A nawet bardzo fajnego. Kontynenty to seria sześciu niewielkich kwadratowych kartonówek - każda poświęcona jest, jak nietrudno się domyślić - osobnemu kontynentowi, prezentując osiem lokalnych zwierzaków (troszkę smuteczek, że nie ma stworów arktycznych, ale jeszcze nic straconego, co nie? Mrygamy oczkiem!). Na każdej stronie mamy zwierza i towarzyszący mu króciutki, szczątkowy wręcz tekst prezentujący kilka ciekawostek.
Tutaj troszkę nam zgrzyta, bo tekst, oprócz wersji polskiej, jest jeszcze po angielsku i niemiecku, co w skromnej matczynej opinii sprawdza się słabo - jest to po prostu dość skomplikowane zdanie, nie nadające się zbytnio do nauki języka. Dla nas fajniej byłoby w tym miejscu poczytać więcej na temat danego zwierzaka, ale być może dzięki temu zabiegowi książeczki sprzedadzą się też za granica, więc wybrzydzać specjalnie nie będziemy, bo całość spodobała się malolatom ogromnie.
Przyznać trzeba, że podstawowym składnikiem tego sukcesu są czadowe ilustracje Piotra Nowackiego. Jego prace są - jak zwykle zresztą - śmieszne, że hej, i to nie tylko dla Potworów. Te zwierzaki o prostu mają charakter! Nie ukrywamy, pod wzgledem treści i objętości Kontynenty polecalibysmy raczej dla dwu-trzylatka, a to właśnie dzięki ilustracjom jednego z ulubionych autorów wylądowały na naszych półkach. Ale i tak dowiedzieliśmy się czegoś nowego. Wiedzieliście, że puma jest największym miauczacym kotem świata?
Kredkowa księga liczb i Kredkowa księga kolorów, il. Oliver Jeffers, wydawnictwo Zielona Sowa
Kupiła Marka na prezent, słowo! No i tak jakoś się złożyło, że od słowa do słowa oba te prezenty już przeczytaliśmy. Słów na szczęście jest tu niewiele, bo sugerowany wiek czytelników to 1-3 lata, ale tekst okazał się na tyle zabawny, że przeczytać trzeba było ponownie. No cóż. Niedługo będą nadawały się wyłącznie na naszą półkę...
Oto dwa nowe sztywniaczki przeznaczone do nauki kolorów oraz liczenia do 10, bazujące na słynnej już wśród anglojęzycznych dziecięcych moli książkowych książce Olivera Jeffersa The Day the Crayons Quit (w Polsce tytuł tłumaczony najczęściej jako Dzień, w którym kredki się zbuntowały). Ameryki tu nie odkryjemy, tekst jest prościutki, wesoły, rysunki - jak to w przypadku Jeffersa - również proste i często bardzo zabawne.
Tadek pewnego dnia odkrywa, że kredki z jego pudełka dały nogę. No więc ruszamy na poszukiwania. Niebieska kredka jest cała wypisana, bo ulubiona. Brązowa kredka potrafi rysować tylko zboże. Szara ma pretensje, bo słoń jest wielki, a ona ma go rysować całkiem sama. Kredki są humorzaste, foszaste i ogólnie mają muchy w nosie. A przynajmniej miałyby, gdyby miały nosy. Oczywiście śmieszne to, że hej! Polecamy wszystkim bardzo młodocianym czytelnikom.
Miastonauci, il. Tytus Brzozowski, wydawnictwo Babaryba
To jest taka czekoladka do połowy wypełniona marcepanem, a do połowy chili. Graficznie niezwykła, więc bardzo Matka chciała, żeby została przyjęta entuzjastycznie, ale niestety zupełnie nie wyszło. Miastonauci to duży, sztywny arkbook, gdzie na każdej stronie podążamy za chłopakiem i pingwinem, którzy z kolei próbują dogonić pewną dziewczynę - a wszystko to w całkowicie surrealistycznej miejskiej scenerii.
Plansze są wielkie, pełne architektonicznych szczegółów, dziesiątków ludzi spieszących w swoją stronę, dziwnych mostków i wież, unoszących się w powietrzu kości do gry, kurczakoludzi, wielkich szachów, mew i parasoli. Architektura momentami wyglądaj jakby znajomo, i nic dziwnego, bo autor inspirował się panoramawi największych polskich miast. Poszukiwanie postaci w morzu szczegółów zazwyczaj bardzo Potworom pasuje, więc trudno Matce powiedzieć, czemu nie siadło. No nie i już. Trudno.
Kraków, Warszawa. Przewodnik, il. Robert Romanowicz, wyd. Tashka
Nie do końca Matka rozumie, do kogo skierowane są te malutkie kartonowe książeczki. W każdej kilka sztywnych stron z "kultowymi" budynkami byłej i obecnej stolicy, opisanymi hasłowo w czterech językach - do tego ilustracja superbohaterskiego zająca, który te miejsca odwiedza, trzymając najczęściej jakiś charakterystyczny rekwizyt. No... nie. Po prostu nie. Ani dla maluchów, które nawet jeśli już budynki rozpoznają, to mają je zazwyczaj w wielkim poważaniu, ani dla starszaków, a już na pewno nie dla rodziców. Jako pamiątka ze zwiedzania Krakowa? Być może. Ale kupcie już sobie lepiej pluszowego gołębia...
Jeśli tutaj będzie napisane, że to już serio koniec, odwyk i więcej kartonówek nie kupimy, to dacie wiarę, prawda? Prawda?...