Wiosna za oknem, więc na naszych półkach budzą się z zimowego snu książki o niedźwiedziach. Dziś bierzemy na warsztat dwie - jedna jest z nami od bardzo, bardzo dawna i będziemy ją czytać pewnie do końca świata i jeszcze trochę, druga to nabytek nowy i zupełnie niespodziewanie udany. Przed wami Niedźwiedź łowca motyli oraz Idziemy na niedźwiedzia.
Idziemy na niedźwiedzia
Idziemy na niedźwiedzia.
Złapiemy wielkiego niedźwiedzia!
Jest taki piękny dzień.
Nie boimy się.
Napisała to Matka oczywiście z pamięci, bo Idziemy na niedźwiedzia to jedna z tych strasznych książek, które nie chcą się odczepić. Wiecie, jak jakieś pasożyty mózgowe z amazońskiej dżungli wkręcające się do mózgu. Taki też jest tu tekst - rytmiczny, powtarzalny, pełen onomatopei, wpadający w ucho, łatwy do zapamiętania właściwie od razu. Bywało, że Kluska "czytała" go z pamięci, aż kusiło, żeby tą małpką tresowaną pochwalić się na jakiejś imprezie i obserwować nieco paniczne spojrzenia na twarzach inych rodziców czterolatków.
W naszym koszyku znalazła się jakoś z rozpędu, nieco przypadkiem (kompulsywni książkowi kupowacze zrozumiejo), potem obejrzała ją Matka wieczorem i pomyślała sobie: no nieee, to nie przejdzie przecież, niby fajne, ale dajcie spokój, tekstu za mało. No i myliła się bardzo, jak w tych odległych czasach, gdy chodziła z brzuchem w głębokim przekonaniu, że u nas to nie będzie żadngo plastikowego szajsu, tylko same zabawki z ekologicznego miłorzębu podlewanego wodą destylowaną ze zbocza Himalajów.
Wracjąc jednak do tej prostej, klasycznej historii z 1989 roku, fabularnych fajerwerków się nie spodziewajcie. Czwórka dzieci wyrusza z tatą na wielki spacer, po drodze trochę moknąc, trochę się błocąc, trochę marznąc i trochę trzęsąc portkami ze strachu, by w końcu wylądować pod bezpieczną kołdrą w sypialni. Za serce łapią za to ilustracje, bardzo klasyczne akwarele, i ciekawy zabieg, gdzie strony kolorowe przeplatają się z czarno-białymi.
Niedźwiedź łowca motyli
Niedźwiedź łowca motyli towarzyszy nam gdzieś od połowy 2013 roku, czyli - w kategoriach kluskowego świadomego czytelnictwa - praktycznie od początku. I wygląda na to, że tę uniwersalną historię o przyjaźni i niesieniu pomocy będziemy czytać, póki się książka całkiem nie rozpadnie.
Był sobie kiedyś niedźwiedź, kolekcjoner i wielbiciel nietypowych przedmiotów, prowadzący spokojny leśny żywot. I pewnie losy tego kompulsywnego zbieracza dalej toczyłyby się swoim rytmem, gdyby pewnego dnia nie uratował przed utnięciem pięknego białego motyla - Blanki. Niedźwiedź i Blanka wkrótce stali się nierozłączni, a gdy pewnego dnia to wielkiego futrzaka spotkał niebezpieczny wypadek, z pomocą pospieszyli mu dość nieoczekiwani ratownicy.
Niby nic specjalnego, ot, historia o tym, że pomaganie bliźnim popłaca, jednak jakoś chwyta za serce. A dodatkowego uroku dodają całej opowieści piękne, liryczne i miejscami odrobinkę surrealistyczne ilustracje w zgaszonych kolorach.
Łapcie te niedźwiedzie, będą w sam raz na wiosnę!