Dziś pierwszy raz poszliśmy na Targ Śniadaniowy. I wstyd, i hańba, że wcześniej nas tam nie było. Niby miało padać, ale po wakacyjnych doświadczeniach nie straszna nam żadna pogoda. Nażarliśmy się po uszy, zwłaszcza Kluska – legendarna istota o ośmiu żołądkach. W drodze do domu oglądała się jeszcze za siebie, podśpiewując „makaronik, makaronik”.
Targ Śniadaniowy jest co sobotę w Parku Krakowskim. Jest naprawdę wypas jedzenie, dobra świeża kawa, darmowe koce do wypożyczenia, piaskownica osłonięta przed deszczem, jest nawet dobra i nieinwazyjna muzyka. Są też fajni ludzie (no, może za wyjątkiem matki wpatrzonej w smartfona, stojącej nad synkiem lejącym inne dzieci po głowie samochodzikiem i powtarzającej czułym głosem „nie bijemy innych kochanie, bo pójdziemy do domku”).
Minusy? Jest jeden. Zjesz znacznie więcej, niż zamierzałeś. My zaliczyliśmy pieczone kasztany z roweru „Pan Kasztan”. Kluska wcinała w takim tempie, że nie nadążaliśmy obierać. Potem jajecznica i wypasiona owsianka z Bococa zapijana kawą z kawowego roweru I Love Cafe i herbatą z Warsztatu Herbaty, bułeczki z Piekarni Monika Binkowska i na koniec sernik i lemoniada z Bococa. Ostatnie kęsy dopychaliśmy siłą. I wtedy Kluska zobaczyła Les Beaux Macarons. Eh...
Chodźcie z nami następnym razem. Albo jeszcze dziś – stoją tam do 16:00.