Pytacie często Matkę, czy czytamy książki po angielsku. No więc raczej nie czytamy. Smutna prawda jest taka, że w odległych bezdzietnych czasach planowała sobie Matka cuda na kiju. Wiecie, że genialne pacholęta już w wieku lat trzech będą Szekspira łykać w oryginale jak te pelikany - czyli w całości. A potem nadeszło życie prawdziwe i niczym rozpędzony tir rozjechało te wszystkie mrzonki w drobny mak. No ale nie ma lekko, czas na krew, pot i łzy, czyli w końcu nadszedł czas, kiedy możemy do tematu podejść ponownie.
No więc szuka Matka książki w sporym formacie, o małej ilości tekstu, niezbyt skomplikowanym słownictwie, ładnych ilustracjach i jakimś w miarę chwytliwym temacie. Tak właśnie pod nasze strzechy trafiła historia o zwierzętach uczęszczających do szkoły księżycowej. Znaczy nocnej takiej. I wiecie co? Kto by nie lubił nocnych zwierząt! To jest do naszych celów lektura idealna!
Mouse's First Night at Moonlight School oraz Owl Wants to Share in Moonlight School to dwie bardzo pozytywne i lekkie propozycje, z którymi zaprzyjaźni się pewnie każdy przedszkolak - choć u nas i "dorosły" Precel dał się bez problemów wciągnąć w lekturę. Najpierw poznajemy Mysz, która jest ogromnie nieśmiała i pierwszego dnia szkoły wstydzi się przywitać z kolegami, jednak wkrótce okazuje się, że potrafi przełamać lęk i odnajduje się w grupie. Później zaś czytamy o Sowie, która musi poradzić sobie nie tylko z faktem, że rysowanie nie przychodzi jej z łatwością, ale i z tym, że inne zwierzęta nie chcą podzielić się kredkami. Tak to podstęp. Tematyka taka, żeby łatwo przyszło identyfikować się z bohaterami, bo nie zaznał prawdziwego życia nikt, komu jakiś złośliwiec podstępnie nie podebrał kredki w tym jednym jedynym potrzebnym kolorze.
Jedną za najfajniejszych rzeczy w księżycowej szkole są jednak ilustracje - takie, no wiecie, urocze, gemütlich, kawaii, cute, ми́лые. Siedzą sobie te zwierzaczki w ławeczkach takich malutkich, łapki podnoszą, teczuszki mają i wieszaczki i ogólnie nie da się o tych książkach mówić inaczej, jak samymi zdrobnieniami. A jednocześnie nie są to ilustracje słodkie do obrzydliwości, w stylu różowej bezy z lukrem. Fajna, szaro-granatowa kolorystyka i blask księżyca padający przez okno nadają księżycowej szkole bardzo przyjemnego klimatu.
A samo czytanie po angielsku? Idzie jakoś. Powoli, z okazjonalnymi protestami. Głównie na początku, bo jak już się rozczytamy, to jest z górki.
Nasze egzemplarzeKsiężycowej Szkoły pochodzą z księgarni Bookids. Możecie je kupić: tutaj o myszy, tutaj o sowie.