Czy może być coś bardziej ekscytującego, niż pojechać w miejsce, gdzie nigdy się nie było? Chociażby palcem po papierze. No to jedziemy, bo niedawno przybyła do nas wielka paka z atlasami. Na końcu mamy też konkurs, więc jeśli macie chrapkę na Atlas miast lub Atlas przygód zwierząt, to do dzieła!
Pan kurier to jest, powiedzmy sobie szczerze, osoba dość ważna w matczynym życiu. Najczęściej ma na imię Maciek i dzwoni z wyprzedzeniem, że znów jest paczka. Z książkami, wiadomo (no dobra, czasem z butami, ale to jest taka trochę tajemnica między Matką a panem kurierem, nikt nie musi wiedzieć). No i oczywiście każda paczka jest w większym lub mniejszym stopniu ekscytująca, każda niesie ze sobą dyskretną obietnicę świeżej farby drukarskiej, jednak są takie, na widok których kwiczy się z radości.
Potwory na widok atlasów zlatują się jak muchy do lepu, tym razem dziwują się jakby kapkę dłużej niż zwykle - gigantyczne księgi w twardych oprawach o arcykolorowych okładkach robią wrażenie nawet na tych małych małpiszonach, co zęby już na różnorakich mapach i atlasach pozjadały. Bo nie są to atlasy zwyczajne - dużych, szczegółowych map w nich nie uświadczycie - a raczej książki podróżnicze, zachęcające do włóczęgi po świecie. Nas zachęcać nie trzeba dwa razy.
ATLAS MIAST
Idzie na pierwszy ogień - pewnie przez okładkę, usianą dziesiątkami pocztowych znaczków przedstawiających elementy charakterystyczne dla najróżniejszych miast świata. Wzrok błądzi, przeskakuje ze znaczka na znaczek, samą okładkę przyszło nam studiować dobrych parę minut. No i milion pytań - a co to, a co tamto, a o co chodzi? I wiecie co? Straszna to jest książka, bo choroba zwana pytaniozą w trakcie lektury jedynie się nasila.
Atlas miast to - spoiler alert! - księga z mapami miast. Jesteście zaskoczeni, prawda? No więc trzydzieści miast, trzydzieści map, trzydzieści wielkich dwustronicowych kolorowych rozkładówek wypełnionych szczegółami. Na tle konturowych, pretekstowych raczej zarysów miejskich granic i najważniejszych ulic rozgrywa się szereg fascynujących małych scenek, w których autorzy podpowiadają, czym warto się zająć podczas zwiedzania danej metropolii. Mamy tu najważniejsze budynki, lokalne zwyczaje, przysmaki, święta i festiwale, rozrywki, sporty - czego dusza zapragnie.
Fascynacja i drobiazgowe zainteresowanie, z jakim potwory wertują stronice, bierze Matkę z zaskoczenia. Znaczy wiadomo, kto by nie lubił map, mapy są jak kremówki, ale człowiek nie jest gotowy na taką kanonadę pytań. Najdzikszą radość wzbudzają oczywiście te miejsca, które bachory zdeptały już swoimi niewielkimi stopami (jeśli nie czytaliście naszych londyńskich, kopenhaskich czy berlińskich przygód, to wiecie gdzie klikać), choć Atlas Miast jest również książką idealną do planowania przyszłych podbojów świata.
Niestety autorzy, jak w przypadku każdej tego typu publikacji (chociażby naszego najlepszego towaru eksportowego, czyli Map Mizielińskich), musieli świat potraktować bardzo wybiórczo. Troszkę szkoda, że powstał atlas bardzo europocentryczny - połowa miast mieści się na starym kontynencie, choć jest to oczywiście zrozumiałe, bo stąd właśnie pochodzi autorka. No i miło jest przecież zobaczyć jakieś "swoje" miasto na tej liście, prawda? No ba! Warszawa ucieszyła nas ogromnie.
ATLAS PRZYGÓD ZWIERZĄT
Jeszcze większy i jeszcze grubszy - czy to w ogóle możliwe? Tak! Atlas przygód zwierząt nie mieści się nam na żadnej standardowej półce. Zresztą wkładanie go na półkę nie ma obecnie większego sensu, bo jest w ciągłym użytku. Leży więc sobie na podłodze w losowo wybranych miejscach, akurat tam, gdzie czytelnicy skończą wertowanie. Tytuł jest odrobinę mylący (w oryginale Atlas of Animal Adventures), bo nie chodzi o przygody zwierząt, a o przygody, które my możemy przeżyć ze zwierzętami na całym świecie. Gotowi? No to w drogę! Na co macie ochotę?
Najpierw wybieramy kontynent z wielkiej mapy świata, czy raczej wolimy zwierzaka z rozpiski na początku książki? Chcecie pływać z sardynkami, szukać domu z pszczołami, boksować się z kangurami czy pozować z legwanami? W Atlasie przygód zwierząt czekają na nas dwa rodzaje rozkładówek - mapy kontynentów z rozrysowanymi miejscami występowania poszczególnych zwierzaków i wielkie sceny "bezmapowe", przedstawiające przebieg danej przygody. Tych drugich jest oczywiście zdecydowanie więcej.
Każda przygoda to krótki opis tego, co się w danym momencie dzieje w przyrodzie oraz wielki szczegółowy rysunek z podpisami, na którym znajdziemy też krótkie przedstawienie zwierzęcego bohatera i umiejscowienie akcji na mapie świata. Długo, oj długo można się temu wszystkiemu przyglądać. Na tyle długo, że Matka może sobie w spokoju wodę zagotować na kawę. Zwłaszcza że na każdej rozkładówce kryje się jakiś niewielki śmieszny element, często trudny do zauważenia przy pierwszym podejściu - a to czapla gra sobie na harfie, a to foka nurkuje z maską i rurką, a to sroka w złodziejskiej masce ładuje piórka do wora. Zupełnie jakby autorzy rozumieli, jak ważny dla zdrowia psychicznego takiej przeciętnej matki jest ten upragniony "ping", który wydaje czajnik po zagotowaniu wody, ten boski dźwięk łyżeczki dzwoniącej o brzegi kubka...
Niby tekstu jest stosunkowo niewiele, ale cuzamen do kupy - jak to mówią w naszej części świata - robi się z tego dość sporo czytania. Czuć w kościach, że z Atlasem przygód zwierząt będziemy w najbliższym czasie dość mocno zaprzyjaźnieni. No cóż tu kryć, troszkę się Matka jara. Byłoby naprawdę spoko, gdyby udało nam się kiedyś choć mały procent tych przygód przeżyć, ale czytanie też jest fajne.
UWAGA! WYNIKI!!
No masakra. Nasłaliście ponad 30 odpowiedzi i smutek jakiś nastał u nas w domu, bo książki mamy dwie, i gryzie się Matka wewnętrznie, bo te odpowiedzi są fajne tak okropnie, tak strasznie są fajne!
No więc gryzie się Matka, gryzie, a tu czas mija i co robić, jak żyć! W końcu, w akcie totalnej niemożności, postanowiliśmy wybrać dziesięć najfajniejszych odpowiedzi i pośród tych dziesięciu przeprowadzić losowanie. Tak, tak, to opcja pójścia na życiową łatwiznę, ale przynajmniej nie będziecie winić Matki, tylko ślepy los, ot co!
I tak, pośród naszych dziesięciu wybrańców, znalazły się następujące atrakcje: martwe ptaki w Krakowie, Biskupska Kupa w Głuchołazach (nie pytajcie), konkurs na jedzenie rogali w Poznaniu, wsadzanie głowy w pawiana w Heidelbergu, kota wiszącego na klamce w Szczecinie, bose nogi w Balbriggan, niezłe ciacha w Toruniu, jeżowisko w Warszawie, mrocznych panów w Yorku i pogoń za wiewiórkami w Londynie.
Gotowi? No to siup! Ręką Kluski wyłoniliśmy zwycięzców - autorki tych odpowiedzi proszę o kontakt z danymi adresowymi!