Ku naszemu sporemu zdumieniu Turyn, po którym nie obiecywaliśmy sobie wcale aż tak wiele, wysfortował sie na prowadzenie w kategorii najfajniejszych miast, jakie odwiedziliśmy w północnych Włoszech. Ba! Okazał się strzałem w dziesiątkę i dla dorosłych, i dla nieletnich dzięki... muzeom! A to już prawdziwa sztuka! Bo muzea są - jak wiadomo - nudne. Zwłaszcza te turyńskie, gdzie człowiek włazi rano, wychodzi wieczorem i cały jest zaskoczony, że olaboga, gdzie się podziały wszystkie te godziny?!
Wpadliśmy na krótko, na dwa dni zaledwie, poszukując jakiejś zapchajdziury po splendorze podalpejskich jezior, spodziewając się typowej masakry dużego włoskiego miasta - a tu niespodzianka! Turyn przywitał nas deszczem, i być może to przesądziło o całym sukcesie - pierwsze kroki skierowaliśmy "gdzieś pod dach". Padło na muzeum. A potem kolejne, i jeszcze jedno, i nagle okazało się, że nie chcemy wyjeżdżać.
Museo Egizio
Bomba numer jeden, najfajniejsze miejsce w całym mieście! Serio, nie pisze Matka o tym tylko dlatego, że fascynują ją „archeologiczne pierdolety”™ (określenie opatentowane przez Ojca). Znaczy – jasna sprawa – na liście najsławniejszych pierdoletowych muzeów świata placówka turyńska plasuje się bardzo wysoko. Ale niesamowita kolekcja egipskich antyków wcale a wcale nie jest magnesem, który ludzi dzieciatych powinien tu przyciągnąć. Przyjedźcie tu przede wszystkim dlatego, że w tym muzeum dzieciaki traktuje się poważnie!
Museo Egizio już na wstępie rozwala jedną z najbogatszych ofert dla niepełnoletnich, jakie widzieliśmy w swej wyboistej rodzicielsko-muzealnej karierze. Czego tu nie ma! Są warsztaty, jest osobna przestrzeń dla dzieci (z przewijakami, a co!), jest dziecięca ścieżka zwiedzania, specjalny family tour, audio przewodnik dla niedorostków, mapa do zabawy w poszukiwanie skarbów – a wszystko to powiązane specjalną oprawą graficzną, gdzie na potrzeby dziecięcych zwiedzaczy wymyślono piątkę rysunkowych muzealnych przewodników, w tym zmumifikowanego kota. No kurde! Czapki z głów, chapeau bas i uszanowanko. Acha, no i do pracowni konserwatorskiej tez można zajrzeć. A co!
Czy do czegoś się przyczepimy? Wiadomo, coś się znajdzie. W tym przypadku jest to wyjątkowo ubożuchna kafeteria, gdzie możemy się wykosztować co najwyżej na soczek i mocno zeschniętego muffina. Ale sklepik muzealny rekompensuje nam wszystkie rozczarowania, czyniąc przy okazji znaczne szkody w portfelu.
Ta ostatnia fotka nie jest matczyna - została podstępnie podebrana z fejsbunia samego muzeum. Matka oczywiście nie ogarnęła, że trzeba focię strzelić, była zbyt zajęta bieganiem od gabloty do gabloty...
Nuseo Nazionale del Cinema
Bomba numer dwa, najfajniejsze miejsce w całym mieście! Co, już tak Matka pisała o poprzednim muzeum? Ale tutaj też jest wypasik. Zaczynamy od odkrycia, że muzeum kinematorgafii mieści się w budynku o wdzięcznej nazwie Mole Antonelliana, co z niejasnych przyczyn wydaje się bachorom wielce komiczne. Potem zaś z miejsca odkrywamy windę. Drodzy Państwo! Winda to nie byle jaka, przeszklona, zawieszona wewnątrz potężnej wieży, no i wywożąca nas na taras obserwacyjny, na którym można podziwiać panoramę miasta, ale można też gonić się w kółko bez opamiętania. Zgadnijcie, z którą opcją przyszło nam się mierzyć.
Jeśli zaś o ekspozycję chodzi, to sami pewnie przyznacie, że nie masz na świecie lepszego muzeum, niż placówka, w której wiele eksponatów to ruchome obrazki. I cóż z tego, że w oczach siedmioletnich większość tych filmów to przedpotopowa archeologia – rusza się, znaczy ciekawe jest. A tak serio, to naprawdę jest ciekawe: od zabytków, przez wielkie dzieła kina niemego, po złotą erę kinematografii i dalej, w stronę Clinta Eastwooda, Aliena i Pulp Fiction. Dodajcie do tego szafę grającą, gdzie można zapodać klasykę muzyki filmowej, no i świetnie wyposażony sklepik, gdzie połasiliśmy się na gadżety z Harry’ego Pottera.
Museo Nazionale dell’ Automobile
Bomba numer trzy, najfajniejsze miejsce w całym mieście! Nie no, tym razem już serio, najlepsze muzeum w mieście, bez kitu! I mówi wam to osoba, która z pojazdami nie ma nic wspólnego, Matka dwójki dzieci, które nie wiedzą nawet, co znaczy słowo resorak. Niespodziewanie wizyta w muzeum motoryzacji w Turynie rozrosła się z krótkiego wypadu do wielogodzinnego szaleństwa pełnego starych aut, szybkich aut, czerwonych aut, aut przeciętych na pół, aut z misiów Haribo…
W teorii muzeum nie jest jakoś szalenie interaktywne, znaczy do większości pojazdów na przykład wsiąść nie można, ale już nikt nie marszczy czoła na widok młodocianych dotykaczy klamek i głaskaczy błotników – dodać trzeba, zaledwie kilka co cenniejszych eksponatów oddzielonych jest od widza przysłowiowym sznurkiem, zaś większość stoi sobie na wyciągnięcie macającej ręki. Trasa zwiedzania ustawiona jest fajnie, przepleciona filmami, rozłożonymi silnikami i miejscami, gdzie można sobie usiąść i pokręcić kierownicą. Jak dorzucicie do tego ciekawostki i bezustanne poszukiwania najszybszego samochodu (tak, przy każdym pojeździe mamy podaną prędkość maksymalną), to pół dnia zleci.
Ulice i uliczki
Nasz wypad do Turyna stał przede wszystkim muzeami, ale nie ma co kryć – trafiliśmy na deszczowe dni. Samo miasto też sroce spod ogona nie wypadło. Po Turynie chodzi się naprawdę fajnie – w sumie nie najgorzej też się jeździ i – ku naszemu szczeremu zdumieniu – parkuje, jeśli tylko sypniecie trochę grosza na podziemne parkingi w centrum. To sprawia, że na naszej liście miast łatwo-dziecio-ogarnialnych uplasował się dość wysoko.
Czy widzieliśmy całun? No, nie ten prawdziwy, ale co mieliśmy widzieć, to widzieliśmy. Powiedzmy sobie szczerze, przegrał z kretesem ze zmumifikowanymi kotami dwie ulice dalej, choć bachory miały przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby nie wzdychać zbyt głośno. Ale włóczęga turyńska obfitowała też w fontanny, księgarnie, kafejki, szklane dachy i lody, czyli wszystko, co tygrysy w wielkich miastach lubią najbardziej. Wyjeżdżaliśmy z mocnym postanowieniem, że nasza noga w Turynie jeszcze postanie. Niechaj nas popamięta! A jeśli i Wy szukacie miejsca na dłuższy weekendowy wypad z małoletnimi, to wpiszcie sobie Turyn na listę miejsc obowiązkowych.
Pozostałe wpisy z naszego rajdu po północy Włoch znajdziecie tutaj:
10 MIEJSC W PÓŁNOCNYCH WŁOSZECH, KTÓRE FAJNIE ODWIEDZIĆ Z DZIEĆMI
10 MIEJSC W PÓŁNOCNYCH WŁOSZECH, DO KTÓRYCH WARTO POJECHAĆ Z DZIEĆMI - CZĘŚĆ DRUGA