Ale jak to, Czerwony Kapturek ma jakieś wersje? W okresie bezdzietnym budziło to w Matce spore zdumienie. No dajcie spokój, myślała sobie, jeszcze czego, że niby myśliwy nie rozwala wilka na końcu, tak? A potem okazało się, że dzieci są różne, to i Czerwone Kapturki są różne. I fajnie! No to dziś trzy różne książki, trzy różne Kapturki, a każda całkiem inna. Jedna nawet nie jest czerwona, wierzcie lub nie!
Niebieska Kapturka - wyd. Tashka
Niebieska Kapturka to jest taka książka - wielki żart. Kupowała ją Matka z uśmiechem na twarzy, w przekonaniu, że będzie służyła za wesoły przerywnik spotkań dorosłych, bo przecież bachory nic tu nie zrozumieją. A tu pomyłka! Może i rzeczywiście nic nie skumały na początku, ale nie przeszkodziło im to katować rodzicieli Niebieską Kapturką do znudzenia, kwicząc przy tym z radości jak małe warchlaki.
Zacznijmy więc od tego, że Kapturek zmienił się tu w Kapturkę, no i w końcu jest naturalnie, nie musi sobie człowiek mózgu wykrzywiać tymi męskimi końcówkami dla żeńskiej postaci. Po drugie kolor kapturkowej kapotki zrobił się niebieski, choć nie niesie to ze sobą większych konsekwencji fabularnych. Natomiast to, co się tu wyrabia w warstwie językowej, to już istne szaleństwo. Historia, w której Kapturka jest kozacką raperką, zaś Babcia filuje z okna, napisana jest slangowo-hiphopowo, zaś autorski tercet Sztybor-Nowacki-Mazur funduje nam całkowicie nowe zakończenie tej ogranej już bajki.
Nasza bohaterka jest tu śmiałą, pewną siebie dziewczyną, która unika muki i wie, co to życie na czilu. A gdybyście przez przypadek nie posiadali tej wiedzy, to z tyłu książeczki dołączony jest też słowniczek objaśniający wszelakie pojęcia "młodzieżowe", dzięki któremu od razu poczujecie się jak starzy ludzie!
Czerwony Kapturek- wyd. Entliczek
Wydawało wam się, że poprzednia propozycja jest oryginalna? Ha! Jak to mówią, you know nothing, Jon Snow! Czerwony Kapturek duetu Chaine-Pichelin to dopiero jest niecodzienna książka! Zacznijmy od tego, że najważniejszym, nieodzownym właściwie elementem tej książki jest zakładka - na szczęście przymocowana na stałe solidną czerwoną tasiemką, bo wiadomo jak jest. Potwory niechybnie by ją zgubiły w tym tajemniczym wymiarze, gdzie znajduje się nasza co druga lewa skarpeta i pięćdziesiąt procent kulek do kulodromu.
Do rzeczy jednak. Ten Czerwony Kapturek opowiedziany jest nie słowami, a piktogramami, które objaśnione zostały na wspomnianej zakładce. Łącząc oba te elementy mamy historię opowiedzieć sami, bądź to jadąc klasycznym schematem, bądź tworząc własną wersję historii. Kształty są proste, geometryczne, plamy koloru wielkie, mocne i jednolite, zaś kąty ostre i wyraźne. A najfajniejszy jest ten moment, gdy piktogramy zaczynają się scalać i mieszać (wilk pożera babcię i takie tam), bardzo to Potwory cieszy, a Matkę skłania do rozmyślań intelektualnych nad uniwersalnością języka obrazkowego, których litościwie wam tu oszczędzi.
Czerwony Kapturek - wyd. Brambla
Ostatni Kapturek jest już bardzo niszowy, wydany przez małe śląskie studio wydające fajne polskie projekty w krótkich seriach. I tak właśnie światło dzienne ujrzała malutka książeczka obrazkowa Izy Dudzik. Broszura właściwie, ale za to w pełni kolorowa, solidna, wydrukowana na papierze o dużej gramaturze. Do tego bardzo miła dla oka - całkowicie pozbawiona tekstu, wypełniona tylko kolejnymi scenami z dobrze znanej bajki, którą możemy opowiedzieć całkiem po swojemu.
Najbardziej cieszą nas w tej książeczce akcenty zwyczajno-codzienne - Mama i Kapturek grające w chińczyka czy pogryzmolony gips na nodze. No i to, że na końcu mamy jeszcze pustą stronę, gdzie to nam przypada decyzja o dalszych losach wilka. Potworom raz zdarzyło się nawet posłać go na ruszt... i to była litościwa wersja.
/>