Jest taki moment w życiu, że człowiek osiąga stan najedzenia totalnego. Wiecie, rozumiecie. Jeszcze jeden kawałek mazurka i trzeba będzie wołać karetkę. No, może jeden malusieńki się zmieści... W takim stanie człowiek ma ochotę biegać po placu zabaw mniej więcej tak samo wielką, jak odgryźć sobie własną rękę. Na szczęście w tym tunelu było dla Matki światełko - no i cień. A właściwie Chińskie cienie.
Jest sobie taka seria wydawnicza, którą bardzo lubimy, choć klucza, według którego dobierane są tu publikacje, nie udało się Matce jeszcze ogranąć. Mowa o ART Egmont, której nakładem ukazały się już i kolorowanka z serii Basia (fajna, o naszym ulubionym żółwiu Kajetanie) i niesamowite Galerie dzikich zwierząt Dietera Brauna (które pojawią się tu już niedługo). Ale mniejsza z tym - grunt, że fajne. Tym razem kołem ratunkowym na przedświąteczny chaos okazały się Chińskie cienie wraz z towarzyszącą im książeczką-wycinanką Teatrzyk cieni. Nie zgadniecie. Też o cieniach.
W przypadku reprintów bardzo starych książek dziecięcych (Cienie pochodzą z roku 1935) zawsze jest taki cień obawy, że zawartość będzie niestrawna, jednak tu nie ma się czym martwić - dostajemy książkę-nieksiążkę-zabawkę, zbiór grubych, czarno-białych kart w twardej oprawie, z których każda prezentuje po prostu układ dłoni i powstały z niego cień. Na końcu mamy jeszcze kilka arkuszy do wycinania (niektóre z nadrukowanymi wzorami, inne czyste, do samodzielnego projektowania), na wypadek, gdyby zręczne układanie palców jednak nie wychodziło. A do tego - jeśli jeszcze wam mało - osobna broszura z wycinankami.
I tego nam właśnie było trzeba. Puszczanie na ścianie cieniowych stworów i cieniowe teatrzyki to chyba najstarsza zabawa ever, i w sumie nie rozumie Matka jak to się stało, że wcześniej tej rozrywki nie uskutecznialiśmy. Kluczowy okazał się chyba brak latarki, potem brak baterii, potem brak sił. Na szczęście okazało się, że w cienie można równie fajnie bawić się w pełnym słońcu. I tak oto spędziliśmy przedpołudnie wymyślając historię o gigantycznym karpiu-pożeraczu kotów, kurze, która jeździła na słoniu i tym podobnych bohaterach, która skończyła się dziką gonitwą szalonych cieni oraz utratą buta, który lotem koszącym poszybował do sąsiada cztery piętra niżej.
Sąsiad wykazał zrozumienie. Zobaczymy, na jak długo mu starczy tej wyrozumiałości, bo Potwory już zapowiedziały, że jak przestanie padać, to na tarasie znów będzie szalał ten krwiożerczy karp...