Matka ma ostatnio wrażenie, że obecnie stoimy trochę w czytelniczym rozkroku. Z jednej strony Precel, który zdejmuje sobie z półki Asteriksy i wertuje w skupieniu, mamrocząc do siebie co trudniejsze wyrazy, z drugiej Kluska, która uparcie przynosi wieczorem tą samą książkę o małej pingwince. Od dwóch miesięcy. DWÓCH. MIESIĘCY. Podejmuje więc Matka delikatne i zawoalowane próby obalenia dyktatu książki obrazkowej. No i wydaje się, że sukces tuż-tuż, kiedy nagle w łapy człowiekowi wpada takie coś, że och i ach. I już wiadomo, że będziemy to czytać w kółko.
Nie zrozumcie Matki źle - oczywiście kochamy książki obrazkowe całym sercem, jednak przydałoby się czasem, by na widok strony wypełnionej jedynie tekstem Kluska nie wydawała z siebie dźwięków cierpienia i pogardy jednocześnie. Tak, to jest możliwe, trzeba by to nagrać, sukces w Internetach murowany. No więc tęsknym wzrokiem zerka Matka na półkę z Harrym Potterem, Kronikami Narni i nowo zakupionym Paxem, ale jeszcze chwila, zanim mały troll do nich dojrzeje. Tymczasem królują u nas te nowiutkie, piękne książkowe cosie. Wspólny mianownik - Jon Klassen. I wiecie co? Tekstu wcale nie trzeba wiele, gdy ilustrator odwala taki kawał świetnej roboty.
SAM I DAVE KOPIĄ DÓŁ
Sam i Dave mają zapał, entuzjazm i łopaty. Mają też mleko czekoladowe i ciasteczka w kształcie zwierząt. Mają psiaka, który wiernie im towarzyszy. Mają w końcu plan - pewnego dnia postanawiają wykopać dół, aby odkryć coś spektakularnego. Nosz kurde, toż to zaczątek fantastycznej, pełnej przygód historii, w której nasi bohaterowie dotrą do samiutkiego Eldorado (albo chociaż San Escobar) - myśli sobie nacechowany kulturowo czytelnik, jakim niewątpliwie jest Matka.
A potem chłopaki zaczynają kopać i okazuje się, że już na starcie autorzy przekazują czytelnikowi niezwykłą moc - roentgenowskie spojrzenie, dzięki któremu widzimy dokładanie, gdzie pod ziemią znajdują się wszystkie te spektakularne rzeczy, których nasi bohaterowie poszukują. Cóż z tego, skoro żadnej z nich znaleźć nie potrafią, bo... ciągle zmieniają zdanie! Tunel kopany przez Sama i Dave'a non stop zmienia kierunek, rozdziela się, ponownie łączy, idealnie w tych momentach, gdy nie powinien.
Możecie sobie chyba wyobrazić niezgłębione oceany chichotliwej radości, które wydobywają się z gardeł bachorów. To jest przecież niesamowicie śmieszne, że my widzimy te wielkie podziemne skarby - ba! nawet mały piesek je widzi! - jednak cóż z tego, skoro nieświadomi niczego bohaterowie ciągle przypadkowo całą tę spektakularność omijają. Dlaczego? Czyżby dlatego, że zbyt są skupieni na sobie, żeby zwrócić uwagę na sygnały, jakie wysyła im zwierzak? A może po prostu nie mogą się dogadać? Nieprzypadkowo chyba rysunkowi Sam i Dave nie mają ust... Czy w końcu uda im się odkryć coś spektakularnego? Oczywiście! Choć wcale nie to, czego poszukiwali.
O! KAPELUSZ
O, jak mało liter! - wykrzykuje Precel. No mało, bardzo mało. Podobnie jak w poprzedniej książce Klassena, Gdzie jest moja czapeczka, także tutaj co najmniej połowa historii opowiedziana jest bardziej obrazem niż słowem. Zdziwilibyście się, ile można przekazać treści przy pomocy jednej miny małego żółwia - bo o tych gadach jest opowieść.
Dwa zaprzyjaźnione żółwie (można wręcz rzec, że bliźniacze) znajdują pewnego dnia kapelusz. I to nie byle jaki - biały, wielki, z rondem szerokim i pięknym. I od razu wiadomo, że małemu żółwiowi w takim kapeluszu do twarzy, że ho ho! Problem oczywiście polega na tym, że kapelusz jest jeden, zaś chętnych aż dwóch. I co teraz? Wiadomo, że szarpać się nie wypada, jasne jest, że kapelusz należy po prostu zostawić swojemu losowi. No ale piękny jest, kurka wodna! A gdyby tak zakraść się do niego nocą, gdy towarzysz śpi?
Żółwie wyczarowane prostą kreską i szaro-zielonymi plamami koloru starają się wprawdzie zachować po dżentelmeńsku, jednak przezabawna mimika sprawia, że dorosłemu trudno powstrzymać uśmiech czytając O! Kapelusz. Okazuje się, że ta prosta, oszczędna słowem i obrazem książeczka to opowieść o pokusie i lojalności wobec przyjaciela. Ta ostatnia, jak możecie się domyślić, zwycięża.
Jak sądzicie, czemu ten żółw nie zabrał w końcu kapelusza? - pyta Matka po czwartej z rzędu lekturze.
- Bo spać mu się chciało! - krzyczy od razu Kluska.
- No co ty! Bo to by było niesprawiedliwe! - odpowiada od razu Precel, wielbiciel jasnych zasad i porządku na świecie.
I tak oto wkroczyliśmy w erę, która spędza sen z powiek większości potomstwa w wieku szkolnym, czyli moment, kiedy jakiś dorosły przyłazi i pyta, co autor miał na myśli, a potem nie jest zadowolony z twojej odpowiedzi, bo przecież wiadomo, że chodziło o co innego...
Wpis powstał w ramach projektu blogowego Przygody z książką