Niech ten, kto nie lubi czasem zaszpanować dzieckiem, pierwszy rzuci kamieniem. Wiadoma sprawa, nasze jest lepsze, ładniejsze, mądrzejsze i ogólnie bardziej. I oto nadarza się jedyna w swoim rodzaju okazja, by na pytanie o ulubione lektury bachora z lekkim uśmieszkiem rzucić od niechcenia „A, wiesz, ostatnio najchętniej czyta Annę Kareninę”.
Little Masters to seria, która długo była u nas na topie. Grube kartonowe strony, proste i dobre ilustracje no i oko puszczane do rodziców. What's not to like? Po prawdzie trochę już nam Kluska z tych książek wyrosła, ale z sentymentu ciągle jeszcze zdarza jej się zdejmować je z półki. Patrzcie więc i podziwiajcie klasyki wielkiej światowej literatury, miejscami nieco przeżute i zaplute przez nasze dziecię.
Na pierwszy ogień mistrz Stoker i Drakula, czyli książka do nauki liczenia. Ot, sympatyczna wyliczanka: trzy wilki, siedem trumien, dziesięć kwiatów czosnku i takie tam. Kluska nauczyła się z niej mówić Helsing, bo słowo wampir poznała wcześniej dzięki uprzejmości starszego brata.
Następnie mistrz Caroll i jego Alicja, która w książce nie występuje, chyba że pod postacią nóg wpadających do dziury. Jest za to o kolorach.
Dalej mistrz Tołstoj i Anna Karenina. Książka o wielkiej miłości i pasji... do butów, płaszczy i innych elementów garderoby. Było jak znalazł gdy Kluska przeżywała okres wielkiej fascynacji butami.
I na koniec pozycja najulubieńsza, milion razy przekartkowana przed spaniem, czyli mistrz Melville i wielki wieloryb. Trudno orzec, czemu tak spasowała małemu potworowi, ale ma to coś wspólnego z Ahabem, na widok którego Kluska wykrzykuje 'kapitan' i głośno się śmieje.
Teraz Kluska jest już na małych mistrzów za stara – niestety, bo Matka za stara nie jest i chętnie kupiłaby choćby mistrzynię Shelly i małego Frankensteina. Czekamy na Manna i Prousta, ot co. A Kluska taka mądra, taka oczytana, wow, wow, uszanowanko.
[Update] Wszyscy zainteresowani nabyciem tych wiekopomych dzieł literatury mogą to zrobic tutaj.