Powietrze jeszcze pachnie latem, ale już wiadomo, że coś się kończy, coś się zaczyna. W naszym domu zaczyna się głównie nierówna walka z rzeczywistością. Znaczy trzeba przyjąć do wiadomości, że oto jest początek nowej wspaniałej ery, gdy dziecię wkracza na świetlaną drogę prawdziwej edukacji, trąby, fanfary i klękajcie narody, ale oznacza to jednocześnie, że trzeba ogarnąć dowozy, śniadania, worki na buty, kółka teatralne, teczki w rozmiarze A4 i to, czym strój galowy różni się od eleganckiego. Matkobosko!
Na szczęście nasza rzeczywistość nie jest taką całkiem zimną suką, ma też spore poczucie humoru. Pierwszy tydzień Precla w nowej placówce oświatowej obfitował nie tylko w emocje, ale i lolcontent, którym Matka dzieli się ku uciesze czytelników oraz potomności. Nasze życie zdominował więc:
Martwy jeż
Część z Was miała już przyjemność zapoznać się z pierwszym rodzinnym dialogiem, jaki przeprowadziliśmy z pierworodnym po powrocie ze szkoły.
- Synu, co było dziś najfajniejsze? Nowi koledzy? Nowa pani? Może fajna nowa sala?
- Mamo! Poszliśmy na boisko i znaleźliśmy tam martwego jeża! Łał! Ale to było super!
Wiecie, był zwinięty w kulkę. Nie śmierdział. A następnego dnia od razu tam pobiegli, ale już go nie było…
Pierdzący dziadek
O tym, że jeden z kolegów opowiada kawał o pierdzącym dziadku, dowiedzieliśmy się na pierwszej wywiadówce. Znaczy okazało się, że niektóre dzieciaki już zdążyły powtórzyć go w domu. Przedstawiciel naszej rodziny w osobie Ojca wyraził głębokie ubolewanie, że nasza progenitura jeszcze nie.
Precel, błagany przez Matkę na kolanach, w pierwszej kolejności zaczął potępieńczo chichotać, potem zaś, ciągle krztusząc się ze śmiechu, twierdził, że nic a nic nie pamięta. Z czasem udało nam się ustalić, że pierdnięcie dziadka powoduje wybuch stodoły. Czekamy na dalszy rozwój wypadków.
Pierogi ruskie
Zawsze gdy Matka patrzy na bogate i zróżnicowane menu w szkole czy przedszkolu, to wzdycha z lubością. No bo, powiedzmy sobie szczerze, zdolności kulinarne Matki ograniczają się do ugotowania makaronu i walnięcia na niego łyżki pesto, ewentualnie podgrzania paluszków rybnych w piekarniku. No więc to fantastyczne jest, że gdzieś tam ktoś to wszystko tak pięknie zbilansował, ktoś inny tak pięknie ugotował, po to tylko, żeby bachor skrzywił się i nic sensownego nie zeżarł oprócz ziemniaków.
Dlatego duże zadowolenie, jakie Precel wyrażał po spożyciu szkolnych posiłków, wzbudziło w Matce głębokie podejrzenia. Rzut oka na menu sprawił, że podejrzenia zrobiły się głębokie niczym Rów Mariański. Że krem z dyni? Surówka z buraków? Sos musztardowy? Dopiero przyduszony do ściany Precel wyznał, że jak komuś nie smakuje, to zawsze można wymienić na pierogi ruskie, a ponieważ pierogi ruskie są – jak wiadomo – ósmym cudem świata, to on już je sobie zamówił codziennie i na zawsze, aż do końca szkoły, i po kres dni nic innego jeść nie będzie.
Howgh.
A poza tym to nawet spoko jest w szkole, Mamo.
PS. Foty jeszcze pachnące latem, bachory czerwcowe, bosostope i podrapane.