Najwyraźniej tak już musi być, że ciosy spadają na Matkę jeden za drugim. Ledwo co otrząsnęliśmy się z fascynacji Gobbitem, a już Precel, wykazujący widoczne cechy osobowości kompulsywno-maniakalnej, popadł w kolejną obsesję. A imię jej - Gobblety!
Gobblety nie są rynkową nowością, więc trochę się Matka dziwi, że jakoś nam wcześniej umknęły... ale może to i lepiej, bo to, co Precel z nimi wyrabia, przechodzi ludzkie pojęcie. Serio. No więc najpierw z Gobbletami w ręce podskakuje niczym pchła na trampolinie, chichocze i wydaje szereg odgłosów paszczowych wskazujących na skrajny stopień podniecenia, które wylewa się uszami i jest po prostu fizycznie niekontrolowalne. Potem, kiedy już przepali odpowiednią dawkę energii, rozpoczyna szeroko zakrojoną agitację. Znaczy łazi za Ojcem i Matką w poszukiwaniu leszcza, który w końcu się złamie i zgodzi na "partyjkę". A partyjka okaże się oczywiście dziesięcioma partyjkami, bo jeszcze jedną, Maaamooo, proooszę!
A wiecie, co jest w tym absolutnie najgorsze? Ma smarkacz rację, to jest naprawdę bardzo dobra gra. O co więc chodzi? Najprościej będzie powiedzieć, że Gobblety to takie kółko i krzyżyk, tyle że stuningowane i na sterydach. W pudełku mam "planszę", czyli cztery kolorowe belki, które łączymy ze sobą, oraz oczywiście dwa komplety Gobbletów, czyli plastikowych pionków w trzech różnych rozmiarach. Zasady są naprawdę proste - wystawiamy pionki na planszę zgodnie z zasadami "kółka i krzyżyka", przy czym większe pionki mogą zjadać mniejsze, po prostu je przykrywając. Wygrywa oczywiście ten, który jako pierwszy ułoży rząd trzech pionków w swoim kolorze. Zjadać można zarówno siebie, jak i przeciwnika, co więcej, pionki raz położone na planszę można potem przestawiać. Trik polega jednak na tym, żeby zapamiętać, jakie pionki zjedliśmy, po podglądać nie wolno.
No i co, banał, powiecie? Otóż, kurde bele, wcale nie! Gobblety, mimo że niepozorne, to kawał gry strategicznej, która wymaga ostrego kminienia, myślenia wprzód i ciągłego analizowania sytuacji na planszy. Zupełnie bez kitu, Preclowi zdarzyło się parę razy uczciwie ograć zarówno Matkę, jak i Ojca - gółwnie dlatego, że wybiera najczęściej bardzo agresywną strategię, podczas gdy my, starzy duchem, gramy bardziej zachowawczo. I powie Wam Matka, że jak się orientujesz, że podczas gry logicznej właśnie złoił ci dupę sześciolatek, i to w taki sposób, że nawet się nie zorientowałeś, to jest spore zdziwienie. Oczywiście są to na razie sytuacje sporadyczne i w większości przypadków zdarza nam się Preclowi podpowiadać czy też pozwalamy mu cofnąć nieprzemyślany ruch - liczymy na to, że jak za dziesięć lat będzie nam kopał zadki nad jakąś mega skomplikowaną planszówką, to też wykaże podobne miłosierdzie... (o, święta naiwności!).
Gobblety są naprawdę spoko. Dobrze pomyślane, fajnie wykonane, pozbawione elementu losowego (który wkurza w dziecięcych planszówkach najbardziej), zmuszające do myślenia. Jeśli miałaby się Matka do czegokolwiek przyczepić, to będzie to woreczek do przechowywania gry. Wydawca wychodzi ze słusznego założenia, że nikt ponownie tych pionków do plastikowej wypraski i kartonowego pudła upychał nie będzie, słusznie więc dołączono woreczek - tyle że plastikowy (w stylu grubej reklamówki), podczas gdy materiałowy sprawdziłby się dużo lepiej. Ale to naprawdę mało istotny szczegół wobec ogólnie przytłaczającej fajności, jaką ta gra roztacza. Gobblety zostaną z nami na długo.
Wpis jest częścią projektu