Hasior, przez ojca dzieci pieszczotliwie przezwany Hasiokiem, prawie nam uciekł w MOCAKU. Prawie, bo chociaż ojciec jęczał cicho i nieśmiało protestował, to małe potwory wsiadały do auta chętnie. Precel wprawdzie przebąkiwał, że woli do Narodowego, ale wiadomo, w Narodowym dają szejki truskawkowe, a z tym nic nie wygra. Ale udało się.
No i ojciec, znany malkontent i troll, zamknął w końcu japę i wraz z potworami podziwiał dzieła wszelakie. Wielka szkoda, że wszyscy fantaści podniecają się zazwyczaj tylko Beksińskim, podczas gdy o biednym Hasiorze mało kto słyszał, a mroczna psychodelia jest u obu panów na podobnym poziomie. BTW, drogi MOCAKU, kto wymyślił, żeby dać wystawie podtytuł „europejski Rauschenberg”? Srsly? A co do samej wystawy, to każdemu jak zwykle podobało się coś innego. O, takie coś:
Precel odjechał na widok „Sztandaru ekstazy” (aptly named), chodził pod nim tam i z powrotem, szepcząc 'brains... brains...'. Nie do końca rozumiem, czemu skojarzyło mu się z zombie, ale może lepiej wie, co artysta miał na myśli.
Kluska polubiła „Golgotę” - najpewniej dlatego, że można było biegać dookoła i rodzice bardzo nerwowo reagowali na próby wejścia w bliższy kontakt z dziełem.
Zaś matce i ojcu przypadły do gustu odpowiednio „Matka Boska Ufoludzka” i „Stary Anioł”. Sztuka, panie i panowie, a jaka życiowa – toż to o nas!
I jeszcze o MOCAKU słów parę. W naszym rankingu krakowskich muzeów plasuje się bardzo wysoko, oto dlaczego.
Zacznijmy od minusów, bo właściwie jest tylko jeden, ale za to duży: kawiarnia. Niestety, bo wiadomo, że kawiarnia to – obok toalety – jedno z najważniejszych miejsc w każdym muzeum. Więc kawiarnia niestety nie daje rady kulinarnie. Ostatnio wprawdzie udało nam się zamówić wyjątkowo twardego i przesuszonego precla z mozarellą i pomiorami suszonymi, podgrzanego do 500 stopni, ale bywały dni, gdy musieliśmy się zadowolić paczką słonych paluszków. Za to jest w kawiarni dużo miejsca, klocki drewniane i fajne książki.
Za to plusów jest dużo:
- panie pilnujące przymykają oko na jedzenie na sali
- jest przezroczysta szklana podłoga, hicior nad hiciory
- dużo miejsca na ekspozycji
- potwory lubią kilka dzieł na ekspozycji stałej (zawsze plus w przypadku, gdy okaże się, że czasówka obsysa)
- lubią też bardzo biegać przez budynkiem, zwłaszcza gdy jest sezon na dmuchawce
No i, nie uwierzycie, ale podczas wszystkich wizyt zaledwie raz (słownie: jeden raz) zwrócono nam uwagę, żeby nie biegać, zaś w całej historii NIGDY nie proszono, żeby nie krzyczeć, nie piszczeć i nie podskakiwać.
I na deser parę fotek z dzieła, które jest chyba naszym najukochańszym w całym Krakowie: Stanisław Dróżdż, „Między”, 1977.