Ten tekst powstał na bazie pewnej ciekawej obserwacji. Otóż w naszym najbliższym otoczeniu obrodziło ostatnio niemowlakami (ani chybi rodzice w końcu połasili się na 500+), a wraz z nimi wykończonymi kobietami o podkrążonych oczach, które usiłują to nowe rodzicielstwo jakoś ogarnąć. I te kobiety nie wiedzą jeszcze, że cokolwiek by nie zrobiły, to gdzieś niedaleko znajdzie się ktoś, kto wie lepiej. Więc dziś mały apel...
Rodzisz to dziecko, przynosisz je do domu i jest jednocześnie fantastycznie i przerażająco. Niby jesteś przygotowana, książki jakieś czytałaś, może i nawet w szkole rodzenia byłaś, ale okazuje się, że to dziecko w realu jest zupełnie inne niż na papierze. Orientujesz się nagle, że od pół godziny siedzisz na koszu z brudami do prania i ryczysz, i właściwie nie wiesz, czy ze szczęścia, czy z czegoś zupełnie innego. Wszystko jest nowe, we wszystkim czujesz się niepewna, a w tej niepewności otaczają cię ludzie, którzy definitywnie, na sto procent wiedzą lepiej. I nie omieszkają ci o tym powiedzieć.
Słuchasz. Najpierw słuchasz wszystkich. Przede wszystkim Internetu, tego dobrego wujka, który ma na każdy temat zdanie (a czasem i pięć różnych zdań) i na każdy problem radę. Pediatry słuchasz - najpierw nabożnie i bezkrytycznie, bo lekarz powiedział. I nie mowa tu o chorobie prawdziwej, gdzie słuchanie lekarza jest rzeczą oczywistą, ale o tym, co to dziecko powinno, jak jeść, jak spać, jak kupę robić. A potem do twojego pediatry nie ma terminu i okazuje się, że ten drugi ma o wszystkim odwrotne zdanie. A trzeci to już ogóle! A piąty... Koleżanek słuchasz, tych z większym dzieciowym stażem, i dowiadujesz się, że moja Ania i mój Krzysio to robili tak a tak, więc jest to metoda niezawodnie sprawdzona, by osiągnąć szczęście i rodzicielską ziemię obiecaną, równowagę ciała i ducha i jeszcze szóstkę w totka.
A potem okazuje się, że ten twój egzemplarz mini homo sapiens żadnej książki nie przeczytał, w necie nie grzebał i ciotek nie słuchał. Nie chce robić jak Ania i Krzysio, dobre rady pana doktora ma w swojej zapieluszkowanej dupie, a z modelem książkowym nie ma absolutnie nic wspólnego. Ale mija kilka miesięcy i zaczynasz czaić, jak się ten model obsługuje. Wypracowujecie sobie jakieś ekwilibrium, rozumiesz co działa, a co nie działa i generalnie zaczyna się robić jakoś prościej. No ale wtedy zaczynają się Spojrzenia.
Spojrzenia przez wielkie es, a czasem Pytania przez wielkie pe. O, smoczek dajesz? Piersią jeszcze karmisz? Słodzoną wodę podajesz? Usypiasz na rękach? Nie odpieluchowałaś jeszcze? Taki duży dzidziuś! A ty, jak ta łania złapana w światło reflektorów nadjeżdżającego tira, patrzysz spłoszona i mówisz: Tak, ale wiesz, staram się bardzo, chociaż... i tu przepraszająco, zerkając na rozmówcę, zaczynasz się tłumaczyć. Przed rodziną, pediatrą, koleżanką bliższą i dalszą, ba! często przed panią w sklepie! A weźże się, babo, w głowę puknij.
Nic teściowi do tego, ile będziesz karmić cyckiem. Jak ktoś pyta, czy karmisz, to mu powiedz, że nie - przecież głodzisz! I niech ciotki nie obchodzi, czy usypiasz swojego potomka na rękach. Zasypia to zasypia, wszyscy zadowoleni, na chuj drążyć?
Weź się, matko, nie tłumacz. Rób swoje. Trzeba jakoś przetrwać tą masakrę, jaką jest życie z noworodkiem, i (prawie) wszystkie chwyty dozwolone. Będzie lepiej.
PS. Żródło fotki: iwallfree.com