Nasze miesięczne fotopodsumowania cieszą się wzięciem na blogasku, więc Matka posypuje głowę popiołem za to opóźnienie. Ale nastąpił Armageddon. Zaczął się niewinnie, nowym aparatem. Nowy aparat taki piękny, taki czarny, żąda od Matki sformatowania wszystkich kart pamięci. No to formatujemy i archiwizujemy. I jakoś w tym procesie zniknęły prawie wszystkie zdjęcia z lipca.
Zniknęły, wyparowały! Masakra, pożoga! Matka przekopała wszystkie dyski, wszystkie karty, każdy folderek najmniejszy – nie ma. Nie ma fotek z wyprawy do Muzeum Etnograficznego, do Śląskiego Wesołego Masteczka, do fantastycznej knajpy Dorshe. Pół miesiąca życia potworów nagle wyparowało. Matka w czarnej żałobie złożyła więc poniższe resztki w jakąś spójną całość i zapiła żale kilkoma butelkami cydru.
A co tam w lipcu? Dużo rzeczy się działo, których nie zobaczycie, bo przepadły. Na wakacjach byliśmy. Na placach zabaw szaleliśmy od rana do nocy. Urządzaliśmy przyjęcia z herbatką i wielkie podróże koleją transsyberyjską. Zobaczcie sami. Przy okazji zmieniamy wygląd tego cyklu i nie będzie już zabawy w zaokrąglone rożki na zdjęciach. Pisaliście, że lubicie, no to macie – kadrów mniej więcej tyle samo, ale większe.