Koła samochodu kręcą się, kręcą się, kręcą się - a samochód mknie. Na Łotwę mknie. Dziś przed wami dalsza część naszego roadtripu po republikach bałtyckich. A im dalej, tym lepiej. Łotwa pachnie morzem, lasem i szyszkami. Pokazała nam kurorty pełne błyszczących złotem rosyjskich turystów i odludne plaże, gdzie stada mew spacerują wieczorami wśród wyrzuconych przez morze konarów. A także kilka fajnych zamków i kandyzowany rabarbar, który do dziś śni się Matce po nocach jako ósmy cud świata.
1. Plaże
Puste są. Serio. Jeśli mamy wśród czytelników jakichś fanów Bałtyku, to chyba nigdzie nie doświadcza się tego "naszego" morza fajniej, niż na Łotwie. Biały piach, konary wyrzucone przez morze, mewy, wiatr smagający policzki, w oddali samotna latarnia morska na małej wysepce... a dookoła czysto, cicho, prawie pusto. Dojazd do plaży z niedalekim parkingiem, często małą kawiarenką połączoną ze sklepem z pamiątkami, kilka małych straganów z rękodziełem, skromne, ale czyste toalety. Wifi.
Dalej już droga wśród wydm i - jakże dobrze nam znanych - niskich sosen. Kosze na śmieci, by po ziemi nie walało się nic oprócz setek szyszek. Zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie polską plażę. A potem wywalcie z niej parawany, głośną muzykę, nachalnie nawołujących sprzedawców, dziesiątki petów walających się w piachu. Zostają nieliczne rodziny biegające tu i ówdzie za dzieciakami, pisk mew. Och! Jest pięknie.
2. Zamki
Oł jeee, nic tak dobrze nie robi bachorom na wyobraźnię jak świetnie odrestaurowany, pełen atrakcji zamek. No to wyobraźcie sobie, że w samiuśkim środku Łotwy, godzinkę autem od stolicy jest sobie taki region zwany Vidzeme, co znaczy Śródziemie. Serio, Śródziemie! I dobry mistrz Tolkien byłby nim zachwycony! Skalne klify, lasy, wijąca się rzeka i porozrzucane tu i tam zamki. Strasznie tego jest dużo, na pewno zbyt wiele, by ogarnąć w jeden dzień, a tyle właśnie - nie spodziewając się takiego dobrobytu - przeznaczyliśmy na okoliczne atrakcje.
Nic to, jest powód, by wrócić w dolinę rzeki Gauja. Możemy za to polecić te zamki, gdzie oblizaliśmy wszystkie kamienie i wepchnęliśmy paluchy w każdą dziurę. Na pierwszy ogień krzyżackie zamczysko w Turaidzie - odrestaurowane piknie, połączone ze skansenem, pełne poprzebieranych ludzi, którzy oferują małoletnim potworom strzelanie z łuku i tym podobne historyczne igraszki. A po drugiej stronie dolinki równie świetny Kieś z rywalizującym, takoż odnowionym zamczyskiem pełnym poprzebieranych ludzi, którzy z kolei wręczają szarańczy latarnie ze świecami i spuszczają ze smyczy w "labiryncie" ciemnych korytarzy. Podniecenie level milion i zaledwie jeden poparzony palec!
3. Kurorty
Szerokie deptaki pełne cholernie drogich knajpek i rosyjskojęzycznych turystów z wypchanymi portfelami, nadmorskie promenady, place zabaw na pięknych piaszczystych plażach, rzemieślnicze lody, przepyszne jedzenie. Niby nie jest to doświadczenie, którego bardzo poszukujemy, a jednak wizyta w Jurmali to był strzał w dziesiątkę. Zaczęło się wprawdzie nieciekawie, bo za wjazd do miasta w okresie wakacyjnym pobierana jest opłata.
No dooobra. Dalej betonowy, pełen autokarów parking też nie zachęcał, zwłaszcza że razem z nami na miejsce polowało tu kilka aut. Ale od czego są sokoli wzrok i jastrzębi refleks Matki! Potem było już z górki - spokojne uliczki, pięknie wykończone stare drewniane wille, niewielkie kawiarnie i szum morza w oddali, a dalej szeroka, czysta plaża z przebieralniami, toaletami i placem zabaw. A na koniec wrodzone instynkty Ojca - oraz burczenie w brzuchach - zawiodły nas na najdroższe, ale i najlepsze placki ziemniaczane świata.
4. Parki narodowe
Przyroda, przyroda, każdej chwili szkoda! Nie jesteśmy może bardzo okrzepłymi przyrodnikami (a Ojciec nierzadko uważa, że przyroda chce mu zrobić na złość), ale łotewskie parki narodowe są nad wyraz spoko. Wspomniany już wyżej park Gauja to jedno, ale równie fajnie bawiliśmy się w parkach nadmorskich - Kemeri, a przede wszystkim doskonałym Slitere.
Zerknijcie na mapę Łotwy. Widzicie ten wieli cypel wystający w morze? No więc na jego końcu jest park narodowy Slitere, zaś na samiutkiej szpicy malutka miejscowość o wdzięcznej nazwie Kolka. I ta Kolka właśnie jest bez wątpienia jednym z najfajniejszych miejsc ever - począwszy od ukrytej na tym całkowitym zadupiu małej kawiarenki serwującej pyszne latte, przez sklepik z pamiątkami pilnowany przez wielkiego długowłosego kota oraz mamę-jaskółkę w gnieździe pełnym piskląt, po smaganą wiatrem plażę pełną powalonych drzew.
5. Ryga
Secesja, suszone ryby i zblazowane kociska zasługują na osobny wpis, prawda? No to szykujcie się, bo Ryga będzie następnym razem!
No to co, jak Wam się podoba? Może Łotwa na przyszłoroczne wakacje?
PS. Dwie pierwsze relacje z tej wyprawy znajdziecie tutaj: