W środę idziemy z Preclem oglądać szkołę. Znaczy zerówkę na razie, ale w wielkim, szkolnym budynku pełnym nowych twarzy. I chociaż Matka należy do tego wąskiego grona ludzi, którzy wynieśli ze szkoły dobre doświadczenia i miłe wspomnienia, a myśl o wysłaniu wychuchanego potomka w progi nowej "placówki oświatowej" nie budzi w niej głębokiej grozy, to ma jednak uczucie, że coś dobrego się kończy.
Bo pani w warzywniaku robi przerażoną minę na sam dźwięk słowa "szkoła". Bo potrzebny będzie plecak z Kylo Renem. Bo trzeba będzie znów uśmiechać się do tych innych rodziców, wymieniając powierzchowne uprzejmości w nadziei, że nie okażą się kompletnymi kretynami. Bo jesienią będzie wyjazd integracyjny, na który delikwent pojedzie sam. Niby ogarnięty z niego pięciolatek, ale sam? Czujecie to?!
No więc coś się kończy, coś dobrego, coś bezpiecznego i pewnego. Od teraz z każdym kolejnym rokiem coraz mniej będzie zależało od Matki, a jest w niej ciągle silna potrzeba kontrolowania otaczającego Potwory świata. I patrzy Matka na Precla z głębokim przekonaniem, że to nie jemu będzie najtrudniej przyzwyczaić się do tej nowej rzeczywistości.
Dla Matki coś się kończy, dla niego coś się zaczyna.
PS. Zdjęcia też są z końcówki. Grudniowe znaczy.