Pytacie często, jak Matka ogarnia wakacje od strony organizacyjnej. Prosze bardzo, oto konkrety.
Cel wyprawy i loty
Cel naszych wojaży wybieramy zazwyczaj losowo. Istotny jest przede wszystkim czas podróży i cena. Jak dotąd nie celowaliśmy w żadne miejsce, gdzie trzeba jechać/lecieć dłużej niż 5 godzin bez przerwy, ale już w przyszłym roku planujemy pierwszy lot przez ocean. Matka siwieje na samą myśl, ale pociesza się starą polską zasadą - jakoś to będzie.
Najczęściej Matka przegląda Internet w poszukiwaniu tanich biletów lotniczych i jedziemy właśnie tam, gdzie wyhaczymy niezłą promocję. Najfajniej jest z dwulatkiem, bo on lata za darmo (choć ból pleców po trzygodzinnym locie z wiercipiętą na kolanach to nie do końca "za darmo"). U nas to już se ne vrati, Precel i Kluska "płacą" za swój bilet, więc kwota robi się niemała. Na szczęście - póki bachory nie chodzą do szkoły - nie limitują nas okresy wakacyjne i jechać możemy też w mniej obleganych terminach.
Bilety kupujemy z bardzo dużym wyprzedzeniem. Najlepsze ceny bywają pod koniec roku, kiedy linie lotnicze chcą trochę podratować wynik finansowy, dlatego na przyszłoroczne wakacje najczęściej bilety mamy już w listopadzie czy grudniu. Tak udało się Matce kupić przelot na letnią wyprawę na Islandię po 250 zł za osobę (bilety kupione w grudniu, lot w sierpniu kolejnego roku), czy loty na nasz tegoroczny londyński tydzień, które kosztowały poniżej stówki na głowę (kupione pod koniec listopada na koniec marca kolejnego roku). Cena nie może jednak całkiem przesłonić wygody - staramy się celować w lotniska blisko domu. Nie chce nam się po prostu spędzać jeszcze dodatkowo paru godzin w aucie. Najfajniej sprawdzają nam się loty o barbarzyńskich godzinach porannych oraz w samo południe, bo wtedy jest największa szansa, że bachory jeszcze dośpią albo padną z wyczerpania.
Strony, z których korzystamy to loter.pl, mlecznepodroze.onet.pl, esky.pl i oczywiście strony poszczególnych przewoźników, choć przy planowaniu kolejnej dużej podróży wypróbujemy pewnie Flightfoxa. Matka nie ma absolutnie żadnego problemu z podróżowaniem tanimi liniami. Owszem, jest ciasno i na żadne wielkie udogodnienia nie można liczyć, ale lot nie trwa zbyt długo, a obsługa jest zazwyczaj bardzo miła i nieraz byliśmy traktowani priorytetowo ze względu na małe dzieci, choć wcale takich bonusów nie wykupiliśmy.
Fajne lokum
Fajne lokum to niełatwa sprawa. Każdy musi sam określić sobie strefę komfortu, bo jedni będą się dobrze czuli już w schronisku turystycznym, a inni dopiero w luksusowym hotelu. My przy dwójce bachorów i dłuższym pobycie mamy kilka wymogów, z których trudno zrezygnować:
- własna kuchnia (najlepiej też pralka)
- osobny zamykany pokój dla dzieci
- parking, jeśli jedziemy autem
- bliskość komunikacji, jeśli nie mamy auta
Osobny zamykany pokój jest konieczny ze względu na higienę psychiczną - po całym dniu z bachorami musi człowiek trochę odpocząć, pogadać spokojnie, bez konieczności dreptania na palcach. Zdarzało nam się jednak w mikroskopijnym pokoiku w Neapolu spędzać wieczory na podłodze koło łóżka zajętego przez roczną wtedy Kluskę, zajadając pizzę z lokalu mieszczącego się w sąsiedniej kamienicy i oglądając na słuchawkach seriale - i też było fajnie!
Rezerwujemy zazwyczaj przez airbnb.pl, booking.com lub expedia.com i jest to dość długi proces polegający na żmudnym przedzieraniu się przez oferty, sprawdzaniu lokalizacji i okolicznej komunikacji. W Polsce zdarzało nam się z powodzeniem korzystać z Groupona oraz z serwisu dzieciochatki.pl
Ubezpieczenie
Nie da się tego podkreślić za mocno - ubezpieczenie, głupcze! Absolutna konieczność, sprawa, którą biura podróży załatwiają za nas, a która przy indywidualnym wyjeździe jest naprawdę kluczowa, a często pomijana. Nie raz bywa tak, że człowiek z półrocznym wyprzedzeniem zaplanował i zapłacił za wiele usług wakacyjnych, a potem wystąpiły osławione "przyczyny losowe", czyli, mówiąc wprost, wszystko się rypło. Tu pomoże ubezpieczenie indywidualnego wyjazdu zagranicznego. Uczciwie mówiąc my płacimy za nie rzadko, tylko przy dużych podróżach, weekendy zazwyczaj olewając. Raz opłaciło nam się bardzo, dostaliśmy pełen zwrot kosztów wyjazdu, i to w sumie wystarczyło, by "zwróciły" się wszystkie nasze ubezpieczenia przez dobrych kilka lat. Natomiast sprawą absolutnie kluczową jest ubezpieczenie zdrowotne na czas wyjazdu, czyba że uśmiecha się wam płacić słone rachunki za opiekę lekarską za granicą.
Pakowanie
To temat, któremu poświęciła Matka kiedyś osobny wpis, o tutaj. Do tego dodać trzeba jeszcze podstawowe lekarstwa. Bardzo pluliśmy sobie w brodę, gdy na Gozo Precel dostał nagle silnej reakcji alergicznej - na naszą obronę trzeba powiedzieć, że przez bardzo długi czas mieliśmy z tym spokój - a wszystkie jego sterydy leżały sobie w szafce w domu. Wprawdzie Matka zna skład tych leków, więc wraz z miłą lokalną farmaceutką dobrała odpowiednie zamienniki, które dostaliśmy bez recepty, okazując jedynie spuchniętą do niemożliwości potworną facjatę, ale problemu można było uniknąć.
Budżet
Oczywiście każdy ma własny i nie zamierza Wam Matka radzić, ile wydać na wakacje, jednak warto pamiętać o jednym - z dziećmi zawsze wydaje się więcej. Serio. I nawet nie chodzi o te wszystkie nagłe zakupy impulsowe, których możemy uniknąć - lizaki, lody, karuzele, ale o zakupy konieczne - dodatkowe spodnie zamiast tych podartych, paczka plastrów na rozwalone kolano, czapka z daszkiem w miejsce tej zgubionej... Warto zaplanować trochę dodatkowej kasy, której wcale nie musimy wydać, a jednak jak przyjdzie co do czego, to smętne myśli nie zepsują nam wakacji.
Planowanie
Zawsze, ale to zawsze planujemy wakacje, przy czym planujemy je luźno. Z dziećmi niespecjalnie sprawdza się opcja "przyjedziemy na miejsce i poszukamy czegoś fajnego, pewnie coś będzie". Chodzenie i szukanie jest męczące, zajmuje czas, bachory opadają z sił i chęci. Zawsze kupuje Matka z wyprzedzeniem przewodnik, zakreśla potencjalnie interesujące miejsca, czyta trochę w necie, szuka lokalnych festiwali, wydarzeń, atrakcji i pokazów dla dzieci. Z części potem korzystamy, a część olewamy, bo akurat przypadkowo trafia się coś fajniejszego. Ale nigdy nie idziemy całkiem na żywioł. Oczywiście ten medal ma dwie strony - kurczowe trzymanie się jakichkolwiek planów z bachorem marudzącym pod bokiem jest równie przyjemne, jak walenie się młotkiem po głowie.
I w drogę!
To mniej więcej tyle w kwestii technicznej - reszta stanowi żywioł, którego ogarnąć niesposób i nawet Matka nie próbuje. A teraz głodny kawałek rodem z amerykańskiego podręcznika rozwoju osobistego: prawda jest taka, że absolutnie najważniejszą rzeczą na wakacjach jest dobre nastawienie. Ale o tym w kolejnym wpisie.
PS. To są fotki znad polskiego morza, z 2013 roku. Masakra, jak oni urośli od tego czasu. No i Kluska przestała żreć piach na plaży.