Trąby, fanfary, cymbały i ogólne wielkie wow, po dziesiątkach falstartów, idiotycznych pomysłów i zupełnie nieprzystających do rzeczywistości mrzonek w końcu następuje ten błogi dzień, kiedy bachory mogą samodzielnie stawać w szranki z książkami w języku Szekspira. Spoczko, Matka jest już na takim etapie rodzicielskiego wyluzowania, że edukacyjne ciśnienie jest jej obce… no, prawie całkiem. A może niezupełnie. No dobra, wcale nie, czytać mi tu natychmiast, małe darmozjady!
Rozpoczęliśmy wprawdzie od kilku książek przeznaczonych do nauki angielskiego, wiecie, takich z wydawnictw językowych, z zasobem 600 słów i obrazkami urągającymi wszelkiemu poczuciu estetyki, ale szybko przerzuciliśmy się na komiksy (Precel) i książeczki dla bardzo małych czytaczy (Kluska). Znaczy odgrzebaliśmy na dnie półki z książkami pozycje, które od dobrych dwóch lat nie widziały światła słonecznego. I tak oto przed wami dwie proste opowieści o przyjaźni, które doskonale nadają się dla wczesnych przedszkolaków – ale najwyraźniej też dla wielkich kóz. Takich, co jęczą, że tekstu za dużo, że nuda, i czytanie to ogólnie jest nudne.
Dziś krótko i słodko do pbrzydliwości - przed wami inwazja uroczych futrzastych zwierzątek, pod którą przemycamy angielskie czytanie.
Lilly and Bear
Odkąd Lilly kredkami powołuje do życia swego najlepszego przyjaciela niedźwiedzia, stają się nierozłączni. Razem robią zarówno dziewczynkowe, jak i niedźwiedziowe sprawy. Najpierw bawią się w piratów, potem łowią łososie w rzece, jakby najnormalniejszą rzeczą na świecie było, że w przyjaźni jest miejsce dla każdego. Że kiedy kogoś kochasz, to nie musi być zawsze po twojemu… Dołóżcie do tego urocze ilustracje, od których słodycz spływa człowiekowi na serce, i fajne kontrasty między kredkowymi bazgrołami Lilly i równie kredkowym niedźwiedziem, i macie arcyprzyjemną dziecięcą lekturę.
Moon Rabbit
Pozostając w tym samym temacie, zabieramy się do niego z nieco innej strony. Przyjaźń dwójki króliczków, miejskiego i wiejskiego, rozpoczyna się przypadkiem i wynika z tęsknoty za pokrewną uszatą duszą. Królik z miasta jedzie więc w las, gdzie wprawdzie bawi się wspaniale, ale po pewnym czasie zaczyna tęsknić za ulubionymi kafejkami i miejskim zgiełkiem… trzyma w napięciu, co? No dobra, dość spoilerów! Skromnym matczynym zdaniem warstwa graficzna jest tutaj może mniej fajna, ale wiadomo, każdemu jego kredki. Kolory są łagodne i stonowane, króliki powstają za sprawą kilku zaledwie kresek, a nad wszystkim świeci kraciasty księżyc.
A tak na marginesie, jak sobie Matka przypomni, jakie miała lata temu aspiracje, że "ą" i "ę" i od urodzenia tylko po angielsku, że podając sześciomiesięcznemu Preclowi papkę ze słoiczka będziemy sobie konwersować w czasie Past Perfect, to strasznie się sobie zabawna wydaje. Serio, kobieto, puknij ty się w głowę...