Gigantyczna głowa ryby bezszelestnie wyłania się spośród budynków, unosząc się nad małą, rudowłosą dziewczynką. Archaiczny nurek w starym, metalowym hełmie snuje się ulicami sennego miasteczka. Armia królików schodzi na ląd z pokładu złotej fregaty o dziesiątkach żagli. Wokół na przemian to pełna zdumienia cisza, to porykiwania - widać nie da się Shauna Tana czytać obojętnie.
„Ale dla dzieci to Pani kupuje?” – pyta lekko zaniepokojony pan w księgarni. Ano. Dla dzieci. W sumie nie jest Matka zdumiona. Ogromne, surrealistyczne plansze pełne symboli, metafor, niemożliwych miast i fantastycznych stworów pewnie trochę tego pana niepokoją. Nie niepokoją wcale Precla i Kluski – antropomorficzne króliki w mundurach czy robotyczne istoty snujące się po plaży to przecież najnormalniejsze rzeczy w świecie.
Zgubione, znalezione
Tak oto zanurzamy się w świat Tana i podążamy za jego opowieścią. Na pierwszy ogień idzie Zgubione, znalezione - głównie dlatego, że mało jest w tej książce tekstu, a bardzo dużo znaczeń, łatwej więc Preclowi i Klusce się w niej odnaleźć. Lakoniczny tekst nakreśla zarys wydarzeń i uczuć, ale głównym środkiem komunikacji z czytelnikiem są obrazy - ogromne rozkładówki, czasem pełne szczegółów, innym razem wielkich, rozmytych plam koloru. Przewracamy więc kolejne strony i każdy z nas szuka w tych ilustracjach swojego punktu zaczepienia.
Zgubione, znalezione to jedna z pierwszych książek australijskiego autora, zdobywcy nagrody im. Astrid Lindgren czy Oscara, stworzona na długo przed Przybyszem, który przyniósł mu światową sławę. Motywy przewodnie są tu jednak te same: samotność, smutek i niezrozumienie wylewają się z każdej opowieści. Fascynujące jest obserwowanie Precla i Kluski, którzy chłoną ilustracje Tauna nieskażeni bagażem analogii, bez nachalnych skojarzeń, bez wiedzy jakiejkolwiek o tym, że surrealizm, że Bacon, Burton i Murakami. I kiedy matczyny mózg usiłuje ze wszystkich sił wepchnąć Tana w różne szufladki (czasem - nie oszukujmy się - również w szufladkę formy, która przerasta treść), fajnie jest patrzeć, jak oni po prostu cieszą się z odkryć, których dokonują na kolejnych stronach.
Zgubione, znalezione to zbiór składający się z trzech opowieści. W Czerwonym drzewie podążamy za pewną wyjątkowo smutną dziewczynką, Zguba jest historią samotnej maszyny, znalezionej przez chłopca na plaży, zaś Króliki (pióra Johna Martsdena) to alegoryczna wersja kolonizacji australijskiego kontynentu. Wszystkie fajne, choć to właśnie Króliki zafascynowały Potwory najbardziej.
Opowieści z najdalszych przedmieść
Opowieści z najdalszych przedmieść otwarła Matka na szybko, podczas zupełnie nieregulaminowej przerwy na kawę, wydartej nieco na siłę Potworom, podstępnie zanęconym podłogową kolorowanką. Otwarła i wsiąkła natychmiast, bo każde z tych niewielkich ilustrowanych opowiadań jest - posłużmy się wyświechtanym już porównaniem - jak nadziewana czekoladka. Słodka, wciągająca, ale nie wiadomo, co będzie w środku. Proporcje tej książki są dokładnie odwrotne niż w Zgubione, znalezione. Tutaj rządzi słowo, choć obraz jest jego przepięknym, starannie pomyślanym uzupełnieniem.
Zgodnie z zawartą w tytule obietnicą, bohaterką tego tomu jest suburbia - kraina nieco mityczna, pełna wspomnień, gdzie rzeczy niemożliwe wydają się zupełnie normalne. Zresztą wiele historii w tym zbiorze opowiedziane jest właśnie w tonie wspomnień z dzieciństwa czy młodości, z czasów, gdy życie było prostsze i wypełnione przygodami. Oczywiście zdarzają się też opowiadania smutne, poruszające bardzo trudne tematy - takie, których Matka postanowiła na razie jeszcze Preclowi nie czytać. Jeszcze, bo Opowieści z odległych przedmieść to książka, do której będziemy wracać nie raz.
Opowieści z najdalszych przedmieść nie są książką jednoznacznie dziecięcą, ale i nie całkiem dorosłą. Jak w każdym zbiorze, zdarzają się tu opowiadania nieco słabsze, ale są też takie, po których szczękę trzeba zbierać z podłogi, bądź piękne, oniryczne historie, które z przyjemnością czyta się po kilka razy. Jest chociażby opowieść o bawole, który mieszka na opuszczonej, zarośniętej działce i zawsze bezgłośnie wskazuje dzieciom właściwy kierunek do tego, czego akurat potrzebują. Jest świetna opowieść dziadka, który relacjonuje wnukom dzień swojego ślubu (coś jakby How I Met Your Mother napisał Gabriel Garcia Marquez). Jest krótka, półstronicowa zaledwie, zupełnie niesamowita historia brawurowego odbicia żółwi z rąk nieznanych oprawców...
Ta książka jest jak pudełko czekoladek, serio. Wraz z innymi książkami Tana na stałe zamieszka na naszej półce.
I jeszcze kilka fotek na koniec. Bo Tauna nie da się tak do końca opisać samymi słowami.
PSssssst. Na naszym profilu na Fejsiku właśnie rozpoczął się konkurs, w którym możecie wygrać "Opowieści z najdalszych przedmieść". O tutaj.