Trąby, fanfary, cymbały i ogólne wielkie wow, po dziesiątkach falstartów, idiotycznych pomysłów i zupełnie nieprzystających do rzeczywistości mrzonek w końcu następuje ten błogi dzień, kiedy bachory mogą samodzielnie stawać w szranki z książkami w języku Szekspira. Spoczko, Matka jest już na takim etapie rodzicielskiego wyluzowania, że edukacyjne ciśnienie jest jej obce… no, prawie całkiem. A może niezupełnie. No dobra, wcale nie, czytać mi tu natychmiast, małe darmozjady!