Taka sytuacja - restauracja. Bachor pokrzykuje, ciągnie za rękaw, biega między stolikami, wysypuje zawartość solniczki, jedzenie mu spada, picie się wylało. Znacie te zniesmaczone spojrzenia obsługi i ciche, acz oburzone poszeptywanie sąsiednich stolików? No to zaczynamy nowy cykl na blogasku - gdzie zjeść z dziećmi fajnie, smacznie i wyjść z tego bez szwanku?
Disclaimer, żeby nie było niedomówień: nie jest Matka z tych popierdolonych, co reagują pobłażliwym uśmieszkiem, gdy ich latorośl wbija innym gościom w oko widelec czy rzyga do czyjejś torebki. Jednocześnie jednak nie będzie co 5 sekund uciszać bachora, jeśli ten akurat z zapałem o czymś peroruje i nie będzie płakała o poplamiony restauracyjny obrus. Chadzamy więc w Krakowie do miejsc, gdzie szama jest dobra i podana w przyjaznej bachorom atmosferze. Do tego szukamy opcji ciekawych, innych niż “domowe” (haha, u nas w domu domowy jest Chińczyk z pobliskiego rogu, ale co tam). Takie miejsca warto polecić.
Oriental Spoon - kuchnia koreańska, ul. Paderewskiego 4
Jest przy Starym Kleparzu niewielka koreańska knajpka, bar właściwie, gdzie można skosztować narodowych evergreenów: bibimbap, kimchi, zupy, takiem tam. Załapaliśmy się też na pyszne pierożki, a ostatnio jedliśmy makaron z batatów i był spoczko. Menu jest malutkie, na tablicy wypisane, wnętrze proste, a szama smaczna. Potwory lubią wstrętne słodkie napoje i bambusowe pałeczki, zaś Precel z uporem godnym lepszej sprawy robi podejścia do kiszonek, kończące się zawsze skwaszoną miną. Heloł, to w końcu kiszonki. Jedzenie podają częściowo na jednorazowych talerzach czy w kartonowych pudełkach, co odrzucało Matkę w okresie bezdzietnym, teraz zaś wywołuje zadowolony uśmiech na twarzy. Minusy? Troszkę cena. Ale z drugiej strony czy można wycenić spożywany w spokoju orientalny obiad, podczas gdy potwory od pół godziny usiłują spożyć pierożki nabijając je na pałeczki? Toż to bezcenne!
Lodziarnia Donizetti, ul. Św. Marka 23
Różne są w Krakówku opinie dotyczące najpyszniejszych lodów. Głównie typowane są przybytki prehistoryczne, takie jak lodziarnia na Starowiślnej czy lody U Jacka i Moniki. Ich klientami kieruje zapewne ta sama nostalgia, która karze im podniecać się wznowieniem Secret Service. Na szczęście Matka, przybłęda z Katowic, dzieciństwo spędziła w ślunskich lodziarniach liżąc lody z wunglem - nie ma zatem żadnych sentymentalnych naleciałości. Najlepsze lody w Krakowie to bezapelacyjnie lodziarnia Donizetti. Lody są bez zagęstników, bez emuglatorów i sztucznych barwników (co generalnie nas średnio obchodzi, ekologia nie jest Matki mocną stroną), oprócz sztandarowych smaków każdego dnia są inne, bo robione na świeżo. No i te smaki! Biała czekolada z kasztanem, jeżyna, czekolada z ryżem preparowanym, sorbet z figi indyjskiej....
Wizyta w Donizetti zawsze przebiega według podobnego schematu. Precel i Kluska biorą po gałce sorbetu truskawkowego, Ojciec i Matka szaleją ze smakami. Następnie Precel w skupieniu, systematycznie i pieczołowicie zajada, Kluska zaś szybciutko pożera całą gałkę.
- Cio maś? - pyta, czerwona i umorusana.
- Lody...
- Mogem spróbować? - mina niewinna i słodka. Podaje Matka swoje lody. Kluska robi małego liza, uśmiecha się szeroko.
- Zamienimy się! - oświadcza zadowolona, wręczając Matce resztki swojego wafelka.
Idźcie i jedzcie.